środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 7

**Tydzień później**
Liz's POV
Tydzień. Siedem dni. 168 godzin. 10080 minut. Tyle czasu minęło odkąd ostatni raz widziałam Justina. Wiem, wiem, brzmię jak pieprzona nastolatka, która się zakochała, ale tak nie jest. Pomimo tego, że Bieber setki razy wyzywał mnie od suk, dziwek, szmat itd.. Jest w nim coś, co sprawia, że gdy jestem blisko niego czuję się bezpieczna. A teraz to uczucie zniknęło. Nie potrafię normalnie funkcjonować. W ciągu tygodnia odwiedziłam 2 razy izolatkę. W nocy nie potrafię spać, mam koszmary. Straciłam kontrolę nad sobą, coraz częściej wpadam w panikę, dlaczego? Bo nie ma Justina. Niby nie powinnam czuć się zagrożona no bo w końcu jedyna osoba, która je stwarzała leży w grobie. Ale jednak w ciągu tych kilku tygodni z Justinem, przyzwyczaiłam się do niego. Do jego bipolarności. Do jego usmiechu. Do tego jak zwraca się do mnie "Shawty", a nawet do tego jak wpada w furię, wyzywa mnie i rani. Wiem jestem popieprzona ale nic na to nie poradzę.
Justin po tym jak zabił Dannego oraz tym co zrobił w pokoju wyszedł i nie wracał przez długi czas. Ja w tym czasie siedziałam u niego w pokoju, czekając na jego powrót, by z nim porozmawiać.
FLASHBACK
Siedziałam w pokoju Justina od dobrych kilku godzin ze łzami w oczach czekając na jego powrót, obawiałam się najgorszego. Zmęczona już czekaniem i płaczem, nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudziło mnie lekkie potrząsanie moim ramieniem i czyjś szept wymawiający moje imię.
-Liz,Liz obudź się- ktoś łagodnie mówił potrząsając mną.
-Co... J-justin ?- wyszeptałam powoli rozchylając powieki. Niestety po otwarciu ich to, co zobaczyłam w żadnym wypadku mnie nie ucieszyło.
-Nie, Justina tutaj nie ma- ktoś powiedział z nutą goryczy w głosie.
-J-jak to nie ma? -zająknęłam się. -Gdzie on jest? po tych słowach podniosłam się z łóżka i stanęłam twarzą w twarz z Dr. Romers i dwoma innymi pielęgniarzami, stojącymi przy drzwiach do wyjścia.
-Liz, posłuchaj- zaczęła dr. Romers- ale chwileczkę, dlaczego ty tak w ogóle jesteś w pokoju Justina ?- zapytała lekko zdziwiona kobieta. Jednak ja zignorowałam jej pytanie i zapytałam ponownie:
-Gdzie jest Justin ? -tym razem już mocniejszym głosem.
-W wiezieniu.- odrzekła beznamiętnie kobieta.
-COOO? - krzyknęłam. - Dlaczego, co się stało ?
-Liz usiądź i mnie posłuchaj. - zaczęła kobieta. Zrobiłam to, o co mnie poprosiła. - Justin wczoraj w porze śniadania zabił Dannego Cartera. Co prawda nie mamy stuprocentowej pewności, że to był on, jednak ochroniarze znaleźli go ze śladami krwi na butach. Narazie do wyjaśnienia sprawy Justin pozostanie w areszcie. Po tych słowach wpadłam w istną furię. Zaczęłam się rzucać i krzyczeć. Jednak dwóch typów stojących pod drzwiami od razu zainterweniowali i zamknęli w kaftanie bezpieczeństwa, zaprowadzając do izolatki.
FLASHBACK END
Leżałam tak na łóżku w swoim pokoju , w bluzie od Justina i patrzyłam w sufit myśląc o tym wszystkim bardzo dogłębnie. Nagle przypomniało mi się coś co mogło nam (mi i Justinowi) pomóc. Zerwałam się z łóżka, wybiegając z pokoju. Biegłam przez puste korytarze do gabinetu Dr. Rommers. Po chwili dotarłam na miejsce, gwałtownie zapukałam w drzwi. Po usłyszeniu krótkiego "Proszę" weszłam do środka.
-Dobry wieczór Pani doktor- powiedziałam łapiąc powietrze po biegu.
-Witaj, Liz. Czy coś się stał ? - zapytała zmartwiona.
-Dr. Rommers, ja chciałam się zapytać czy wiadomo już coś w sprawie Justina?
-Wiesz, że nie powinnam udzielać ci takich informacji? -westchnęła kobieta. -Jednak z uwagi na to, że znam Cię dosyć długo i widzę jak reagujesz na tego chłopaka to ci powiem. -zaczęła swoją przemowę kobieta.- Więc, nie. Nic nie wiadomo, nadal nie są pewni czy to Bieber zabił.
-Bo... bo ja bym chciała coś powiedzieć.-zaczęłam się jąkać, bojąc się tego, co mam powiedzieć.
-Co takiego? -zapytała zaciekawiona kobieta- Usiądź, słońce- wskazała na krzesło.
-Bo widzi pani... - zaczęłam niepewnie- W tym dniu, w którym zginął Danny to ja byłam z Justinem u niego w pokoju. I my... my się pokłóciliśmy dosyć ostro i ja wtedy popchnęłam Justina na ścianę, przez co on się zdenerwował, wie p-pani jaki on jest- zająknęłam się, jednak kontynuowałam wypowiedź -I wtedy Justin złapał mnie za nadgarstki i przyparł do ściany, co zaowocowało tym, że moje rany, no wie pani, po cięciu - spuściłam głowę- one zaczęły krwawić. Ja wiem za co Justin trafił tutaj. Ale ja uważam, że to nie Justin zabił Dannego, a krew na jego butach może należeć do mnie.-skończyłam swoją opowieść i siedziałam tak ze spuszczoną głową, czując jak moje oczy wypełnia słona substancja. Po chwili Dr. Rommers się odewała:
-Liz, dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej?-zapytała zaszokowana moją opowieścią kobieta.
-Ponieważ... zresztą sama pani wie w jakim byłam stanie. - urwałam.
-Tak, tak. Dobrze kochanie. Idź do siebie do pokoju i połóż spać, bo widzę, że kosztowało cię to dużo energii. Ja natomiast przekażę twoje słowa dalej i zobaczymy.- rzekła i uśmiechnęła sie do mnie.
-Dobrze,dobranoc. - nie czekając na odpowiedz, wyszłam z jej gabinetu zamykając za sobą drzwi.
Szłam tak w stronę swojego pokoju, modląc się, żeby to, co przed chwilą powiedziałam coś dało. Pewnie myślcie, że kłamałam otóż nie, nie kłamałam. Faktycznie tego wieczoru kiedy Jus się na mnie, że tak powiem, wyżywał, złapał mnie za moje rany, które zaczęły krwawić, a gdy upadłam na ziemie krew spływała na jego buty. Wróciłam do swojego pokoju i położyłam się do łóżka. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Justin's POV
Minął tydzień odkąd zabrali mnie ze szpitala. Minął również tydzień od momentu, w którym ostatni raz widziałem Liz. To było najgorsze 7 dni jakie przeżyłem. W momencie, w którym zostałem zamknięty w celi i się uspokoiłem, przypomniałem sobie, co zrobiłem. Skrzywdziłem Liz. Byłem wściekły i nie panowałem nad sobą. Pozwoliłem sobie na to, żeby wyżyć się na niej. Boże, jaki ja jestem głupi. Teraz kiedy ją zobaczę - jeśli w ogóle jeszcze kiedyś ją zobaczę, pewnie nie będzie chciała ze mną rozmawiać ani mnie widzieć na oczy. To dziwne, że się przejmuję bo przecież ja się nigdy nie przejmowałem, zawsze miałem wszystko w dupe i wiem, że to zasługa Liz. To przy niej się zmieniłem. Nie miałem już tak częstych napadów gniewu, bardziej się kontrolowałem. Kurwa, brzmię jak jakaś pizda ale polubiłem do chuja tą dziewczynę. Siedzę w tej celi i czekam na wyrok. Zabiłem kolejną osobę i nie czuję się z tym jakoś specjalnie źle. W więzieniu na pewno nie zostanę, ale mogą mnie przenieść do innego, gorszego miejsca niż ten szpital, w którym byłem.
Właśnie wróciłem do tej jebanej celi. Byłem na badaniach. Teraz leże, gapie się w sufit i myślę o różnych rzeczach. I tak w kółko od ponad tygodnia. Wstaje, zostaje prowadzony na śniadanie, wracam i leże gapiąc się w sufit, ide na obiad, wracam, leże gapie sie w sufit, spacerniak, leże gapie sie w sufit, kolacja, leże, gapię sie w sufit, ide spać. Nagle moje codzienne przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi i do celi wszedł jakiś klawisz. Na oko miał z 40 lat, był dosyć dobrze zbudowany i łysy. Wyglądał trochę strasznie, ale ja oczywiście miałem to w dupie.
-Bieber, zbieraj dupe, wychodzisz stąd- warknął.
-Co, kurwa? -zapytałem zdezorientowany.
-Nie kurwuj mi tutaj! splunął- I to co słyszałeś, zbieraj dupe, wychodzisz stąd, wracasz skąd przyszedłeś.
Bez słowa wstałem i poszedłem za kolesiem. Przeszliśmy przez korytarze więzienia, byłem odprowadzany przez nienawistne spojrzenia innych skazanych. Patrzyłem na nich z kpiną i wyrazem mówiącym : "Nara, frajerzy". Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie w twarz uderzyły mnie ciepłe majowe promienie słońca. Robby, bo tak miał na imię ten klawisz, odprowadził mnie do czarnego SUV'a, który stał przy bramie, wpakował mnie do środka i odszedł z powrotem do budynku. W samochodzie siedziało tych samych dwóch ochroniarzy którzy mnie tu przywieźli i kierowca. Rozsiadłem się wygodnie na fotelu, zapiąłem pas i rzuciłem krótkie "siema" jednak oni tylko na mnie skinęli głową, nic nie mówiąc. Po około godzinie byliśmy na miejscu. Ci dwaj bez słowa wyszli z furgonetki i czekali, aż ja zrobię to samo. Gdy wyszedłem z auta, przed oczami stanął mi ten dobrze znany budynek szpitala. Od razu ogarnęło mnie uczucie radości, że gdzieś tam za ścianami tego budynku siedzi Liz. Kurwa, i znowu brzmię jak jebany romantyk. Skierowałem się w stronę głównego wejścia i po chwili byłem w środku.
-Witamy, z powrotem panie Bieber- usłyszałem dobrze znany kobiecy głos.
-Dzień Dobry, Dr. Romers- odpowiedziałem grzecznie.
-Chodź, odprowadzę Cię do twojego pokoju, żebyś odpoczął chwilę, a potem musimy porozmawiać. Nic nie mówiąc, skinąłem tylko głową, idąc za lekarką. Po chwili dotarliśmy do mojego pokoju. Dr. Romers zostawiła mnie samego. Nic się tutaj nie zmieniło, wszystko wygląda tak samo. Tylko jest posprzątane. Postawiłem swoją torbę na łóżku i nie zastanawiając się długo wyszedłem z pokoju, idąc prosto do Liz. Wiedziałem, że muszę sie jakoś wytłumaczyć, przeprosić za to, co zrobiłem tydzień temu. Wcale się nie zdziwię, jak nie będzie chciała mnie widzieć i jak mnie tylko zobaczy, każe wyjść. Bałem się tego spotkania. Pierwszy raz się czegoś bałem. To dziwne uczucie. Zabijałem, znęcałem się nad ludźmi, brałem narkotyki, piłem, paliłem i robiłem tysiące innych złych i niebezpiecznych rzeczy, ale nigdy się nie bałem. Teraz boję się głupiego spotkania z dziewczyną. Rozmyślając tak nad tym, nawet nie wiem, kiedy doszedłem do jej pokoju. Wstrzymałem oddech i wypuściłem głośno powietrze z płuc w tym samym czasie pukając do drzwi. Po chwili usłyszałem ciche "proszę" i wszedłem do środka. Liz leżała na łóżku, wpatrując się w okno z zaschniętymi łzami na policzkach. Wyglądała strasznie. Jej długie brązowe włosy teraz był potargane jakby ich tydzień nie czesała, mocno podkrążone oczy, które były dowodem bezsenności, spierzchnięte wargi i co najgorsze krew zaschnięta na jej długich bladych palcach. Stałem tak w progu drzwi patrząc na nią, dziewczyna mnie nie zauważyła, więc postanowiłem zwrócić na siebie jej uwagę.
-Ekheem, Liz ?- szepnąłem niepewnie. Dziewczyna gwałtownie się odwróciła i spojrzała prosto w moje oczy. Wtedy dostrzegłem w nich radość, szok, niedowierzanie.
-Justin...?-szepnęła słabym głosem.
-Tak, słuchaj ja...- Jednak nie dane mi było dokończyć. Liz podbiegła i wtuliła się we mnie. Stałem tak nie wiedząc, o co chodzi jednak w porę sie obudziłem i objąłem jej kruche ciało swoimi ramionami. Poczułem ciepłe łzy na mojej koszulce. - Shh... nie płacz, skarbie jestem tutaj.- Mówiłem kojąco, mocniej ją przytulając do mojego torsu.
-Justin... tak się ciesze, że się udało- wychlipiała dziewczyna.
-Co się udało,Liz ?- zapytałem, nie wiedząc o czym dziewczyna mówi. W momencie, w którym zadałem to pytanie dziewczyna znieruchomiała.
-N-n-ic - zająkała się.
-Liz, mnie nie okłamiesz, mów proszę. - powiedziałem delikatnie, jednak stanowczo. Liz odkleiła się od mojego torsu i poszła w stronę łóżka. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie moją bluzę. Mimowolnie się uśmiechnąłem i poszedłem za dziewczyną. Usiadłem na przeciwko niej i złapałem jej drobne dłonie w swoje.- Liz, proszę powiedz mi o co chodzi, co się udało?
Liz's POV:
- Liz, proszę powiedz mi o co chodzi, co się udało ?- Nalegał chłopak.
Boże, zawsze musze powiedzieć za dużo. Nie chciałam mu tego wszystkiego mówić . Ale teraz już nie mam wyjścia. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć. Jednak bałam się jego reakcji. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.
-Justin.. tylko obiecaj, że nie będziesz zły.- pisnęłam, kuląc się.
-Obiecuję,Liz- chłopak pogłaskał mnie po policzku.
-Więc... chcesz znać całą historię? Całego tygodnia? - zapytałam , chłopak tylko skinął głową.- To zaczęło się tego wieczoru kiedy ty po tym jak..- zatrzymałam się, nie chcąc powiedzieć „pobiłeś mnie”, jednak widziałam ból w jego oczach. - Kiedy wyszedłeś i długo nie wracałeś, ja nie wiedziałam, co się dzieje. Wtedy przyszła Dr.Romers i powiedziała, że zabrali cię do więzienia, bo jesteś podejrzany o zabójstwo Dannego. Ja wtedy miałam kolejny atak paniki, przez co zamknęli mnie w izolatce na dwa dni. Po wyjściu dalej nie byłam sobą. W nocy nie umiałam spać, dostawałam ataków paniki, kaleczyłam się,a to wszystko przez brak twojej osoby blisko mnie. Nie wiem dlaczego tak jest, ale tak reaguję na brak Ciebie. Nie wychodziłam w ogóle z pokoju, z nikim nie chciałam, rozmawiać nawet z Cassie. Leżałam w łóżku i płakałam. Wczoraj wieczorem, gdy leżałam w łóżku, przypomniało mi się coś i postanowiłam, że spróbuję coś zrobić. Więc przypomniało mi się, że w momencie, w którym... -wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić, bo wiedziałam, że słowa które teraz wyjdą z moich ust zranią nas oboje.- złapałeś mnie za nadgarstki, rozdrapałeś moje rany, które zaczęły krwawić. I jak rzuciłeś mną na podłoge....- urwałam, żeby spojrzeć na chłopaka, jego oczy były pełne bólu i poczucia winy, jednak ja kontynuowałam.- Krew z moich ran zaczęła spływać na twoje buty, więc, poszłam do Dr. Romers i powiedziałam jej, że tego ranka byłam z tobą, że się pokłóciliśmy i cię sprowokowałam, wtedy ty złapałeś za moje rany, które zaczęły krwawić, brudząc ci buty. Jednak miałeś na butach wcześniej ślady krwi Dannego, ale po tym jak go znaleziono, kręciło się po korytarzu pełno osób, więc buty jego krwią mogłeś ubrudzić przechodząc tamtędy. Ja po prostu chciałam ci pomóc, Justin. Skończyłam swoją opowieść i spojrzałam na chłopaka. On nic nie mówił, tylko patrzył prosto w moje oczy. Próbowałam doszukać się w nich jakichkolwiek emocji, jednak nie mogłam ich rozszyfrować. Bałam się, że Justin może zaraz wybuchnąć. Ciągnąca się dalej cisza ani trochę mi nie pomagała. Nagle chłopak zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.
Justin's POV
Siedziałem tak patrząc na Liz i słuchając tego, co ma do powiedzenia. Nie wierzyłem własnym uszom. Ta dziewczyna mnie uratowała. Byłem zaskoczony jak jasna cholera. Nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie zrobił. Zawsze wszyscy martwili się o swoja dupe, nie patrząc na konsekwencje, jakie poniesie inna osoba. Od nikogo nigdy nie otrzymałem pomocy. A ona tak po prostu nie patrząc na konsekwencje mnie uratowała. Czułem jak Liz przy swojej wypowiedzi stara się dobierać tak słowa, żeby mnie nie skrzywdzić wspomnieniami sprzed tygodnia. Jednak to nic nie dało, dokładnie pamiętałem, jakim idiotą i kutasem byłem w stosunku do niej. Gdy dziewczyna skończyła swoją wypowiedź, nie wiedziałem, co powiedzieć. Dosłownie odebrało mi mowę, osobie, która zawsze wie co powiedzieć, więc po prostu się do niej przytuliłem. Jak małe dziecko wtuliłem głowe w jej pierś i szepnąłem ciche "Dziękuję".Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie jeszcze przez chwilę, kiedy się podniosłem, spojrzałem w oczy Liz.
-Liz, posłuchaj... ja- zacząłem jednak dziewczyna mi przerwała.
-Nie, Justin nie przepraszaj, ja wiem. - powiedziała pewnym głosem. Zaskoczyło mnie to, jednak musiałem powiedzieć to, co chciałem.
-Nie, Liz to ty mnie posłuchaj i proszę nie przerywaj mi. - powiedziałem stanowczo, na co dziewczyna skinęła głową, a ja kontynuowałem- Doceniam to, co dla mnie zrobiłaś, naprawdę. Nikt nigdy w całym moim życiu nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Nie pomógł mi. Zawsze musiałem martwić się o siebie, więc, dziękuję. Następnie przepraszam, Liz, nie panuje nad sobą i swoją złością, a ty stałaś się ofiarą tego. Pomagasz mi, starasz się, a w zamian za to ja odpłacam się się wyzwiskami, poniżaniem i biciem. Nie powinno tak być. Jednak zmieniam się. Zauważyłem to, że kiedy jestem blisko Ciebie staje się automatycznie spokojniejszy. Nie wiem jak to się dzieje ale działasz tak na mnie. Dziewczyna patrzyła na mnie oniemiała, po czym po raz kolejny dzisiaj wtuliła się w moją klatkę piersiową.
-Justin , potrzebuję Cię, proszę obiecaj, że nie zostawisz mnie.- Wyszeptała i pociągnęła nosem, co było oznaką tego, że płakała.
-Obiecuję, Shawty, obiecuję.- powiedziałem i przytuliłem ją jeszcze bardziej.
Liz odkleiła się ode mnie i podniosła głowę, nasze twarze dzieliły milimetry. Wtedy poczułem ogromną chęć pocałowania jej. Patrzyliśmy sobie w oczy, kiedy ja zacząłem powoli się do niej zbliżać, żeby jej nie wystraszyć. Nasze nosy się stykały, a jej oczy się zamknęły. Wtedy musnąłem jej śliczne różowe usta. Dziewczyna mnie nie odepchnęła, co ja uznałem za zgode na kontynuowanie. Tak też zrobiłem. Wpiłem się w jej usta mocniej, co dziewczyna odwzajemniła. Przejechałem językiem po jej dolnej wardze prosząc o pozwolenie. Liz uchyliła usta na co mój język zaatakował jej. Nasze języki współgrały ze sobą idealnie. Jakby były sobie pisane. Trwaliśmy tak w pocałunku, gdy nagle ktoś zapukał i wszedł nie czekając na pozwolenie. Kurwa, świetnie wyczucie czasu, brawa dla tego kogoś. Z Liz oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na Dr. Romers, która stała w drzwiach z uśmiechem na twarzy.
-Przepraszam was dzieci, nie chciałam wam przeszkadzać - powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha, na co ja się zaśmiałem, zarabiając tym wbity łokieć Liz w żebra. - Justin, byłam u Ciebie w pokoju jednak cię nie zastałam i pomyślałam, że tu będziesz. I jak widać się nie pomyliłam.- ciągnęła kobieta. - Przyjdź proszę za chwilę do mojego gabinetu, musimy porozmawiać.- Nie czekając na odpowiedź wyszła. Jęknąłem.
-Ałć, za co to było? - masowałem swoje żebra udając, że czuje tam ból.
-Za głupotę- Liz się wyszczerzyła.
-Ahh taaak? Czyli jestem głupi ? -zapytałem z cwaniackim uśmiechem.
-Tak, Justin jesteś i to nie wiesz jak bardzo.
-Lepiej to odwołaj, shawty- ostrzegłem.
-Bo co ? Zrobisz mi coś ? - prychnęła. Tego było za wiele. Rzuciłem się na Liz, łaskocząc ją po całym ciele, na co dziewczyna wybuchnęła śmiechem i zaczęła sie rzucać.
-Odwołaj to!- powiedziałem, nie przestając jej łaskotać.
-Zapomnij!- wysapała, dalej się śmiejąc.
-Dobrze ci radzę, Elizabeth!- zacząłem wbijać jej palce między żebra, śmiejąc się.
-Dobrze już dobrze, odwołuję to, przepraszam.- zaczęła krzyczeć przez śmiech. Przestałem ją łaskotać, lecz dalej siedziałem na niej okrakiem.
-Justin, złaź ze mnie, to raz, a dwa nigdy więcej nie mów do mnie Elizabeth, bo tego nienawidzę- powiedziała stanowczo.
-Dobrze -podniosłem się, jednak po chwili oparłem się rękami po obu stronach jej głowy i teraz moja głowa wisiała kilka milimetrów nad jej.- Jednak jeszcze dwie sprawy, shawty. Po pierwsze świetnie całujesz, a po drugie seksownie wyglądasz w mojej bluzie.- szepnąłem jej do ucha po czym musnąłem jej szyję, na co ona jęknęła. Zaśmiałem się i zszedłem z dziewczyny, kierując się w stronę drzwi. Otworzyłem je. Stojąc w progu, odwróciłem się i zobaczyłem jak dziewczyna się rumieni. - Idę do Romers, jeszcze tu wrócę, skarbie. Zamknąłem drzwi i kierowałem się w stronę gabinetu lekarki.






Od autorki: Mało komentarzy, malutko. Nie powinniście dostać rozdziału za karę.

10 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! :D A Justin jest taki uroczy, że aww. ♥ Przepraszam, że tylko tyle napisałam, ale jest już późna godzina i ja całkowicie nie myślę. xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu wspaniała historia, nic dodać, nic ująć. Talentu do pisania opowiadań autorkom nie brakuje. :) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja to kocham <33! Dziękuje, że Czekam z niecierpliwością na nowy, bo na prawde warto ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest świetne jeszcze takiego nie czytałam masz super pomysły <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko już się załamałam, że Justin wylądował z więzieniu a tu niespodzianka z każdym rozdziałem coraz więcej emocji i cały czas zaskakujesz POZYTYWNIE oczywiście :) Uwielbiam to ^_^

    OdpowiedzUsuń
  6. KOCHAM KOCHAM KOCHAM ! :D

    OdpowiedzUsuń
  7. super rozdział :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. jednym słowem ... SUPER !!!

    OdpowiedzUsuń
  9. bardzo fajne opowiadanie :-*

    OdpowiedzUsuń