**Tydzień
później**
Liz's
POV
Tydzień.
Siedem dni. 168 godzin. 10080 minut. Tyle czasu minęło odkąd
ostatni raz widziałam Justina. Wiem, wiem, brzmię jak pieprzona
nastolatka, która się zakochała, ale tak nie jest. Pomimo tego, że
Bieber setki razy wyzywał mnie od suk, dziwek, szmat itd.. Jest w
nim coś, co sprawia, że gdy jestem blisko niego czuję się
bezpieczna. A teraz to uczucie zniknęło. Nie potrafię normalnie
funkcjonować. W ciągu tygodnia odwiedziłam 2 razy izolatkę. W
nocy nie potrafię spać, mam koszmary. Straciłam kontrolę nad
sobą, coraz częściej wpadam w panikę, dlaczego? Bo nie ma
Justina. Niby nie powinnam czuć się zagrożona no bo w końcu
jedyna osoba, która je stwarzała leży w grobie. Ale jednak w
ciągu tych kilku tygodni z Justinem, przyzwyczaiłam się do niego.
Do jego bipolarności. Do jego usmiechu. Do tego jak zwraca się do
mnie "Shawty", a nawet do tego jak wpada w furię, wyzywa
mnie i rani. Wiem jestem popieprzona ale nic na to nie poradzę.
Justin
po tym jak zabił Dannego oraz tym co zrobił w pokoju wyszedł i nie
wracał przez długi czas. Ja w tym czasie siedziałam u niego w
pokoju, czekając na jego powrót, by z nim porozmawiać.
FLASHBACK
Siedziałam
w pokoju Justina od dobrych kilku godzin ze łzami w oczach czekając
na jego powrót, obawiałam się najgorszego. Zmęczona już
czekaniem i płaczem, nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudziło
mnie lekkie potrząsanie moim ramieniem i czyjś szept wymawiający
moje imię.
-Liz,Liz
obudź się- ktoś łagodnie mówił potrząsając mną.
-Co...
J-justin ?- wyszeptałam powoli rozchylając powieki. Niestety po
otwarciu ich to, co zobaczyłam w żadnym wypadku mnie nie ucieszyło.
-Nie,
Justina tutaj nie ma- ktoś powiedział z nutą goryczy w głosie.
-J-jak
to nie ma? -zająknęłam się. -Gdzie on jest? po tych słowach
podniosłam się z łóżka i stanęłam twarzą w twarz z Dr. Romers
i dwoma innymi pielęgniarzami, stojącymi przy drzwiach do wyjścia.
-Liz,
posłuchaj- zaczęła dr. Romers- ale chwileczkę, dlaczego ty tak w
ogóle jesteś w pokoju Justina ?- zapytała lekko zdziwiona kobieta.
Jednak ja zignorowałam jej pytanie i zapytałam ponownie:
-Gdzie
jest Justin ? -tym razem już mocniejszym głosem.
-W
wiezieniu.- odrzekła beznamiętnie kobieta.
-COOO?
- krzyknęłam. - Dlaczego, co się stało ?
-Liz
usiądź i mnie posłuchaj. - zaczęła kobieta. Zrobiłam to, o co
mnie poprosiła. - Justin wczoraj w porze śniadania zabił Dannego
Cartera. Co prawda nie mamy stuprocentowej pewności, że to był on,
jednak ochroniarze znaleźli go ze śladami krwi na butach. Narazie
do wyjaśnienia sprawy Justin pozostanie w areszcie. Po tych słowach
wpadłam w istną furię. Zaczęłam się rzucać i krzyczeć. Jednak
dwóch typów stojących pod drzwiami od razu zainterweniowali i
zamknęli w kaftanie bezpieczeństwa, zaprowadzając do izolatki.
FLASHBACK
END
Leżałam
tak na łóżku w swoim pokoju , w bluzie od Justina i patrzyłam w
sufit myśląc o tym wszystkim bardzo dogłębnie. Nagle przypomniało
mi się coś co mogło nam (mi i Justinowi) pomóc. Zerwałam się z
łóżka, wybiegając z pokoju. Biegłam przez puste korytarze do
gabinetu Dr. Rommers. Po chwili dotarłam na miejsce, gwałtownie
zapukałam w drzwi. Po usłyszeniu krótkiego "Proszę"
weszłam do środka.
-Dobry
wieczór Pani doktor- powiedziałam łapiąc powietrze po biegu.
-Witaj,
Liz. Czy coś się stał ? - zapytała zmartwiona.
-Dr.
Rommers, ja chciałam się zapytać czy wiadomo już coś w sprawie
Justina?
-Wiesz,
że nie powinnam udzielać ci takich informacji? -westchnęła
kobieta. -Jednak z uwagi na to, że znam Cię dosyć długo i widzę
jak reagujesz na tego chłopaka to ci powiem. -zaczęła swoją
przemowę kobieta.- Więc, nie. Nic nie wiadomo, nadal nie są pewni
czy to Bieber zabił.
-Bo...
bo ja bym chciała coś powiedzieć.-zaczęłam się jąkać, bojąc
się tego, co mam powiedzieć.
-Co
takiego? -zapytała zaciekawiona kobieta- Usiądź, słońce-
wskazała na krzesło.
-Bo
widzi pani... - zaczęłam niepewnie- W tym dniu, w którym zginął
Danny to ja byłam z Justinem u niego w pokoju. I my... my się
pokłóciliśmy dosyć ostro i ja wtedy popchnęłam Justina na
ścianę, przez co on się zdenerwował, wie p-pani jaki on jest-
zająknęłam się, jednak kontynuowałam wypowiedź -I wtedy Justin
złapał mnie za nadgarstki i przyparł do ściany, co zaowocowało
tym, że moje rany, no wie pani, po cięciu - spuściłam głowę-
one zaczęły krwawić. Ja wiem za co Justin trafił tutaj. Ale ja
uważam, że to nie Justin zabił Dannego, a krew na jego butach może
należeć do mnie.-skończyłam swoją opowieść i siedziałam tak
ze spuszczoną głową, czując jak moje oczy wypełnia słona
substancja. Po chwili Dr. Rommers się odewała:
-Liz,
dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej?-zapytała zaszokowana
moją opowieścią kobieta.
-Ponieważ...
zresztą sama pani wie w jakim byłam stanie. - urwałam.
-Tak,
tak. Dobrze kochanie. Idź do siebie do pokoju i połóż spać, bo
widzę, że kosztowało cię to dużo energii. Ja natomiast przekażę
twoje słowa dalej i zobaczymy.- rzekła i uśmiechnęła sie do
mnie.
-Dobrze,dobranoc.
- nie czekając na odpowiedz, wyszłam z jej gabinetu zamykając za
sobą drzwi.
Szłam
tak w stronę swojego pokoju, modląc się, żeby to, co przed chwilą
powiedziałam coś dało. Pewnie myślcie, że kłamałam otóż nie,
nie kłamałam. Faktycznie tego wieczoru kiedy Jus się na mnie, że
tak powiem, wyżywał, złapał mnie za moje rany, które zaczęły
krwawić, a gdy upadłam na ziemie krew spływała na jego buty.
Wróciłam do swojego pokoju i położyłam się do łóżka. Nawet
nie wiem kiedy zasnęłam.
Justin's
POV
Minął
tydzień odkąd zabrali mnie ze szpitala. Minął również tydzień
od momentu, w którym ostatni raz widziałem Liz. To było najgorsze
7 dni jakie przeżyłem. W momencie, w którym zostałem zamknięty w
celi i się uspokoiłem, przypomniałem sobie, co zrobiłem.
Skrzywdziłem Liz. Byłem wściekły i nie panowałem nad sobą.
Pozwoliłem sobie na to, żeby wyżyć się na niej. Boże, jaki ja
jestem głupi. Teraz kiedy ją zobaczę - jeśli w ogóle jeszcze
kiedyś ją zobaczę, pewnie nie będzie chciała ze mną rozmawiać
ani mnie widzieć na oczy. To dziwne, że się przejmuję bo przecież
ja się nigdy nie przejmowałem, zawsze miałem wszystko w dupe i
wiem, że to zasługa Liz. To przy niej się zmieniłem. Nie miałem
już tak częstych napadów gniewu, bardziej się kontrolowałem.
Kurwa, brzmię jak jakaś pizda ale polubiłem do chuja tą
dziewczynę. Siedzę w tej celi i czekam na wyrok. Zabiłem kolejną
osobę i nie czuję się z tym jakoś specjalnie źle. W więzieniu
na pewno nie zostanę, ale mogą mnie przenieść do innego, gorszego
miejsca niż ten szpital, w którym byłem.
Właśnie
wróciłem do tej jebanej celi. Byłem na badaniach. Teraz leże,
gapie się w sufit i myślę o różnych rzeczach. I tak w kółko od
ponad tygodnia. Wstaje, zostaje prowadzony na śniadanie, wracam i
leże gapiąc się w sufit, ide na obiad, wracam, leże gapie sie w
sufit, spacerniak, leże gapie sie w sufit, kolacja, leże, gapię
sie w sufit, ide spać. Nagle moje codzienne przemyślenia przerwał
dźwięk otwieranych drzwi i do celi wszedł jakiś klawisz. Na oko
miał z 40 lat, był dosyć dobrze zbudowany i łysy. Wyglądał
trochę strasznie, ale ja oczywiście miałem to w dupie.
-Bieber,
zbieraj dupe, wychodzisz stąd- warknął.
-Co,
kurwa? -zapytałem zdezorientowany.
-Nie
kurwuj mi tutaj! splunął- I to co słyszałeś, zbieraj dupe,
wychodzisz stąd, wracasz skąd przyszedłeś.
Bez
słowa wstałem i poszedłem za kolesiem. Przeszliśmy przez
korytarze więzienia, byłem odprowadzany przez nienawistne
spojrzenia innych skazanych. Patrzyłem na nich z kpiną i wyrazem
mówiącym : "Nara, frajerzy". Wyszliśmy na zewnątrz,
gdzie w twarz uderzyły mnie ciepłe majowe promienie słońca.
Robby, bo tak miał na imię ten klawisz, odprowadził mnie do
czarnego SUV'a, który stał przy bramie, wpakował mnie do środka i
odszedł z powrotem do budynku. W samochodzie siedziało tych samych
dwóch ochroniarzy którzy mnie tu przywieźli i kierowca. Rozsiadłem
się wygodnie na fotelu, zapiąłem pas i rzuciłem krótkie "siema"
jednak oni tylko na mnie skinęli głową, nic nie mówiąc. Po około
godzinie byliśmy na miejscu. Ci dwaj bez słowa wyszli z furgonetki
i czekali, aż ja zrobię to samo. Gdy wyszedłem z auta, przed
oczami stanął mi ten dobrze znany budynek szpitala. Od razu
ogarnęło mnie uczucie radości, że gdzieś tam za ścianami tego
budynku siedzi Liz. Kurwa, i znowu brzmię jak jebany romantyk.
Skierowałem się w stronę głównego wejścia i po chwili byłem w
środku.
-Witamy,
z powrotem panie Bieber- usłyszałem dobrze znany kobiecy głos.
-Dzień
Dobry, Dr. Romers- odpowiedziałem grzecznie.
-Chodź,
odprowadzę Cię do twojego pokoju, żebyś odpoczął chwilę, a
potem musimy porozmawiać. Nic nie mówiąc, skinąłem tylko głową,
idąc za lekarką. Po chwili dotarliśmy do mojego pokoju. Dr. Romers
zostawiła mnie samego. Nic się tutaj nie zmieniło, wszystko
wygląda tak samo. Tylko jest posprzątane. Postawiłem swoją torbę
na łóżku i nie zastanawiając się długo wyszedłem z pokoju,
idąc prosto do Liz. Wiedziałem, że muszę sie jakoś wytłumaczyć,
przeprosić za to, co zrobiłem tydzień temu. Wcale się nie
zdziwię, jak nie będzie chciała mnie widzieć i jak mnie tylko
zobaczy, każe wyjść. Bałem się tego spotkania. Pierwszy raz się
czegoś bałem. To dziwne uczucie. Zabijałem, znęcałem się nad
ludźmi, brałem narkotyki, piłem, paliłem i robiłem tysiące
innych złych i niebezpiecznych rzeczy, ale nigdy się nie bałem.
Teraz boję się głupiego spotkania z dziewczyną. Rozmyślając tak
nad tym, nawet nie wiem, kiedy doszedłem do jej pokoju. Wstrzymałem
oddech i wypuściłem głośno powietrze z płuc w tym samym czasie
pukając do drzwi. Po chwili usłyszałem ciche "proszę" i
wszedłem do środka. Liz leżała na łóżku, wpatrując się w
okno z zaschniętymi łzami na policzkach. Wyglądała strasznie. Jej
długie brązowe włosy teraz był potargane jakby ich tydzień nie
czesała, mocno podkrążone oczy, które były dowodem bezsenności,
spierzchnięte wargi i co najgorsze krew zaschnięta na jej długich
bladych palcach. Stałem tak w progu drzwi patrząc na nią,
dziewczyna mnie nie zauważyła, więc postanowiłem zwrócić na
siebie jej uwagę.
-Ekheem,
Liz ?- szepnąłem niepewnie. Dziewczyna gwałtownie się odwróciła
i spojrzała prosto w moje oczy. Wtedy dostrzegłem w nich radość,
szok, niedowierzanie.
-Justin...?-szepnęła
słabym głosem.
-Tak,
słuchaj ja...- Jednak nie dane mi było dokończyć. Liz podbiegła
i wtuliła się we mnie. Stałem tak nie wiedząc, o co chodzi jednak
w porę sie obudziłem i objąłem jej kruche ciało swoimi
ramionami. Poczułem ciepłe łzy na mojej koszulce. - Shh... nie
płacz, skarbie jestem tutaj.- Mówiłem kojąco, mocniej ją
przytulając do mojego torsu.
-Justin...
tak się ciesze, że się udało- wychlipiała dziewczyna.
-Co
się udało,Liz ?- zapytałem, nie wiedząc o czym dziewczyna mówi.
W momencie, w którym zadałem to pytanie dziewczyna znieruchomiała.
-N-n-ic
- zająkała się.
-Liz,
mnie nie okłamiesz, mów proszę. - powiedziałem delikatnie, jednak
stanowczo. Liz odkleiła się od mojego torsu i poszła w stronę
łóżka. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie moją bluzę.
Mimowolnie się uśmiechnąłem i poszedłem za dziewczyną. Usiadłem
na przeciwko niej i złapałem jej drobne dłonie w swoje.- Liz,
proszę powiedz mi o co chodzi, co się udało?
Liz's
POV:
-
Liz, proszę powiedz mi o co chodzi, co się udało ?- Nalegał
chłopak.
Boże,
zawsze musze powiedzieć za dużo. Nie chciałam mu tego wszystkiego
mówić . Ale teraz już nie mam wyjścia. Wiedziałam, że muszę mu
powiedzieć. Jednak bałam się jego reakcji. Wzięłam głęboki
wdech i zaczęłam.
-Justin..
tylko obiecaj, że nie będziesz zły.- pisnęłam, kuląc się.
-Obiecuję,Liz-
chłopak pogłaskał mnie po policzku.
-Więc...
chcesz znać całą historię? Całego tygodnia? - zapytałam ,
chłopak tylko skinął głową.- To zaczęło się tego wieczoru
kiedy ty po tym jak..- zatrzymałam się, nie chcąc powiedzieć
„pobiłeś mnie”, jednak widziałam ból w jego oczach. - Kiedy
wyszedłeś i długo nie wracałeś, ja nie wiedziałam, co się
dzieje. Wtedy przyszła Dr.Romers i powiedziała, że zabrali cię do
więzienia, bo jesteś podejrzany o zabójstwo Dannego. Ja wtedy
miałam kolejny atak paniki, przez co zamknęli mnie w izolatce na
dwa dni. Po wyjściu dalej nie byłam sobą. W nocy nie umiałam
spać, dostawałam ataków paniki, kaleczyłam się,a to wszystko
przez brak twojej osoby blisko mnie. Nie wiem dlaczego tak jest, ale
tak reaguję na brak Ciebie. Nie wychodziłam w ogóle z pokoju, z
nikim nie chciałam, rozmawiać nawet z Cassie. Leżałam w łóżku
i płakałam. Wczoraj wieczorem, gdy leżałam w łóżku,
przypomniało mi się coś i postanowiłam, że spróbuję coś
zrobić. Więc przypomniało mi się, że w momencie, w którym...
-wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić, bo wiedziałam, że
słowa które teraz wyjdą z moich ust zranią nas oboje.- złapałeś
mnie za nadgarstki, rozdrapałeś moje rany, które zaczęły
krwawić. I jak rzuciłeś mną na podłoge....- urwałam, żeby
spojrzeć na chłopaka, jego oczy były pełne bólu i poczucia winy,
jednak ja kontynuowałam.- Krew z moich ran zaczęła spływać na
twoje buty, więc, poszłam do Dr. Romers i powiedziałam jej, że
tego ranka byłam z tobą, że się pokłóciliśmy i cię
sprowokowałam, wtedy ty złapałeś za moje rany, które zaczęły
krwawić, brudząc ci buty. Jednak miałeś na butach wcześniej
ślady krwi Dannego, ale po tym jak go znaleziono, kręciło się po
korytarzu pełno osób, więc buty jego krwią mogłeś ubrudzić
przechodząc tamtędy. Ja po prostu chciałam ci pomóc, Justin.
Skończyłam swoją opowieść i spojrzałam na chłopaka. On nic nie
mówił, tylko patrzył prosto w moje oczy. Próbowałam doszukać
się w nich jakichkolwiek emocji, jednak nie mogłam ich
rozszyfrować. Bałam się, że Justin może zaraz wybuchnąć.
Ciągnąca się dalej cisza ani trochę mi nie pomagała. Nagle
chłopak zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.
Justin's
POV
Siedziałem
tak patrząc na Liz i słuchając tego, co ma do powiedzenia. Nie
wierzyłem własnym uszom. Ta dziewczyna mnie uratowała. Byłem
zaskoczony jak jasna cholera. Nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie
zrobił. Zawsze wszyscy martwili się o swoja dupe, nie patrząc na
konsekwencje, jakie poniesie inna osoba. Od nikogo nigdy nie
otrzymałem pomocy. A ona tak po prostu nie patrząc na konsekwencje
mnie uratowała. Czułem jak Liz przy swojej wypowiedzi stara się
dobierać tak słowa, żeby mnie nie skrzywdzić wspomnieniami sprzed
tygodnia. Jednak to nic nie dało, dokładnie pamiętałem, jakim
idiotą i kutasem byłem w stosunku do niej. Gdy dziewczyna skończyła
swoją wypowiedź, nie wiedziałem, co powiedzieć. Dosłownie
odebrało mi mowę, osobie, która zawsze wie co powiedzieć, więc
po prostu się do niej przytuliłem. Jak małe dziecko wtuliłem
głowe w jej pierś i szepnąłem ciche "Dziękuję".Siedzieliśmy
tak wtuleni w siebie jeszcze przez chwilę, kiedy się podniosłem,
spojrzałem w oczy Liz.
-Liz,
posłuchaj... ja- zacząłem jednak dziewczyna mi przerwała.
-Nie,
Justin nie przepraszaj, ja wiem. - powiedziała pewnym głosem.
Zaskoczyło mnie to, jednak musiałem powiedzieć to, co chciałem.
-Nie,
Liz to ty mnie posłuchaj i proszę nie przerywaj mi. - powiedziałem
stanowczo, na co dziewczyna skinęła głową, a ja kontynuowałem-
Doceniam to, co dla mnie zrobiłaś, naprawdę. Nikt nigdy w całym
moim życiu nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Nie pomógł mi.
Zawsze musiałem martwić się o siebie, więc, dziękuję. Następnie
przepraszam, Liz, nie panuje nad sobą i swoją złością, a ty
stałaś się ofiarą tego. Pomagasz mi, starasz się, a w zamian za
to ja odpłacam się się wyzwiskami, poniżaniem i biciem. Nie
powinno tak być. Jednak zmieniam się. Zauważyłem to, że kiedy
jestem blisko Ciebie staje się automatycznie spokojniejszy. Nie wiem
jak to się dzieje ale działasz tak na mnie. Dziewczyna patrzyła
na mnie oniemiała, po czym po raz kolejny dzisiaj wtuliła się w
moją klatkę piersiową.
-Justin
, potrzebuję Cię, proszę obiecaj, że nie zostawisz mnie.-
Wyszeptała i pociągnęła nosem, co było oznaką tego, że
płakała.
-Obiecuję,
Shawty, obiecuję.- powiedziałem i przytuliłem ją jeszcze
bardziej.
Liz
odkleiła się ode mnie i podniosła głowę, nasze twarze dzieliły
milimetry. Wtedy poczułem ogromną chęć pocałowania jej.
Patrzyliśmy sobie w oczy, kiedy ja zacząłem powoli się do niej
zbliżać, żeby jej nie wystraszyć. Nasze nosy się stykały, a jej
oczy się zamknęły. Wtedy musnąłem jej śliczne różowe usta.
Dziewczyna mnie nie odepchnęła, co ja uznałem za zgode na
kontynuowanie. Tak też zrobiłem. Wpiłem się w jej usta mocniej,
co dziewczyna odwzajemniła. Przejechałem językiem po jej dolnej
wardze prosząc o pozwolenie. Liz uchyliła usta na co mój język
zaatakował jej. Nasze języki współgrały ze sobą idealnie. Jakby
były sobie pisane. Trwaliśmy tak w pocałunku, gdy nagle ktoś
zapukał i wszedł nie czekając na pozwolenie. Kurwa, świetnie
wyczucie czasu, brawa dla tego kogoś. Z Liz oderwaliśmy się od
siebie i spojrzeliśmy na Dr. Romers, która stała w drzwiach z
uśmiechem na twarzy.
-Przepraszam
was dzieci, nie chciałam wam przeszkadzać - powiedziała
uśmiechnięta od ucha do ucha, na co ja się zaśmiałem, zarabiając
tym wbity łokieć Liz w żebra. - Justin, byłam u Ciebie w pokoju
jednak cię nie zastałam i pomyślałam, że tu będziesz. I jak
widać się nie pomyliłam.- ciągnęła kobieta. - Przyjdź proszę
za chwilę do mojego gabinetu, musimy porozmawiać.- Nie czekając na
odpowiedź wyszła. Jęknąłem.
-Ałć,
za co to było? - masowałem swoje żebra udając, że czuje tam ból.
-Za
głupotę- Liz się wyszczerzyła.
-Ahh
taaak? Czyli jestem głupi ? -zapytałem z cwaniackim uśmiechem.
-Tak,
Justin jesteś i to nie wiesz jak bardzo.
-Lepiej
to odwołaj, shawty- ostrzegłem.
-Bo
co ? Zrobisz mi coś ? - prychnęła. Tego było za wiele. Rzuciłem
się na Liz, łaskocząc ją po całym ciele, na co dziewczyna
wybuchnęła śmiechem i zaczęła sie rzucać.
-Odwołaj
to!- powiedziałem, nie przestając jej łaskotać.
-Zapomnij!-
wysapała, dalej się śmiejąc.
-Dobrze
ci radzę, Elizabeth!- zacząłem wbijać jej palce między żebra,
śmiejąc się.
-Dobrze
już dobrze, odwołuję to, przepraszam.- zaczęła krzyczeć przez
śmiech. Przestałem ją łaskotać, lecz dalej siedziałem na niej
okrakiem.
-Justin,
złaź ze mnie, to raz, a dwa nigdy więcej nie mów do mnie
Elizabeth, bo tego nienawidzę- powiedziała stanowczo.
-Dobrze
-podniosłem się, jednak po chwili oparłem się rękami po obu
stronach jej głowy i teraz moja głowa wisiała kilka milimetrów
nad jej.- Jednak jeszcze dwie sprawy, shawty. Po pierwsze świetnie
całujesz, a po drugie seksownie wyglądasz w mojej bluzie.-
szepnąłem jej do ucha po czym musnąłem jej szyję, na co ona
jęknęła. Zaśmiałem się i zszedłem z dziewczyny, kierując się
w stronę drzwi. Otworzyłem je. Stojąc w progu, odwróciłem się i
zobaczyłem jak dziewczyna się rumieni. - Idę do Romers, jeszcze tu
wrócę, skarbie. Zamknąłem drzwi i kierowałem się w stronę
gabinetu lekarki.
Od autorki: Mało komentarzy, malutko. Nie powinniście dostać rozdziału za karę.
Od autorki: Mało komentarzy, malutko. Nie powinniście dostać rozdziału za karę.
Świetny rozdział! :D A Justin jest taki uroczy, że aww. ♥ Przepraszam, że tylko tyle napisałam, ale jest już późna godzina i ja całkowicie nie myślę. xd
OdpowiedzUsuńPo prostu wspaniała historia, nic dodać, nic ująć. Talentu do pisania opowiadań autorkom nie brakuje. :) <3
OdpowiedzUsuńJak ja to kocham <33! Dziękuje, że Czekam z niecierpliwością na nowy, bo na prawde warto ♥
OdpowiedzUsuńTo jest świetne jeszcze takiego nie czytałam masz super pomysły <3
OdpowiedzUsuńMatko już się załamałam, że Justin wylądował z więzieniu a tu niespodzianka z każdym rozdziałem coraz więcej emocji i cały czas zaskakujesz POZYTYWNIE oczywiście :) Uwielbiam to ^_^
OdpowiedzUsuńKOCHAM KOCHAM KOCHAM ! :D
OdpowiedzUsuńsuper rozdział :-)
OdpowiedzUsuńi love this ! <3
OdpowiedzUsuńjednym słowem ... SUPER !!!
OdpowiedzUsuńbardzo fajne opowiadanie :-*
OdpowiedzUsuń