piątek, 20 września 2013

Rozdział 10

Przeczytajcie notkę pod rozdziałem, jest dosyć ważna !

LizPOV:

Co on sobie wyobraża? Fakt, tlenionej od razu zrzedła mina. Ale nie zmienia to faktu, że Justin przesadził. Schowałam twarz we włosach i szłam dalej przed siebie. Na szczęście chwilę później byliśmy już pod moim pokojem. Chciałam się odłączyć od "wspaniałej" trójki lecz nie było mi to dane. W momencie, w którym złapałam za klamkę Justin przyciągnął mnie do siebie.
- A do kąt to kochanie? - mruknął mi do ucha.
-Do pokoju.
-Myślałem, że posiedzimy u mnie- szeroko się uśmiechnął.
-Justin...ja..- zaczęłam.
-Świetnie to chodźmy- powiedział nie dając mi dojść do słowa i pociągnął w stronę jego pokoju.
Pożegnaliśmy się z dziewczynami i po chwili siedziałam już u Justina w pokoju. Ten zaś poszedł do łazienki.  Po chwili wrócił i rzucił się na łóżko patrząc na mnie poklepał miejsce obok siebie. Zastanawiałam się przez chwilę czy to dobry pomysł jednak nie widziałam przeciw wskazań
w końcu całowaliśmy się i w ogóle. Wdrapałam się na miejsce obok niego i głowę położyłam na torsie chłopaka. Ten zaś obiął mnie ramieniem i przytulił mocniej do siebie. Towarzyszyło mi
w tym momencie wspaniałe uczucie bezpieczeństwa i spokoju. Leżeliśmy tak w ciszy i żadne
z nas jej nie przerywało do póki nie westchnęłam. .
-O czym myślisz, Shawty?- zapytał.
-O wszystkim. o nas, o przyszłości, przeszłości- odpowiedziałam.
-I co ? Wymyśliłaś coś ?- zapytał próbując sie nie zaśmiać.
-No bardzo zabawne... naprawdę- powiedziałam udając obrażoną. Odwróciłam się do niego plecami.
-Ej, no Liz przecież  się wcale nie śmieje.- odparł. Ja jednak nie zareagowałam i dalej leżałam do niego plecami udając obrażoną. Nagle poczułam jak ramiona chłopaka obejmują mnie i chwilę później leżałam już na plecach, a nade mną wisiał Justin.
-No Liz daj spokój nie gniewaj się już- pocałował mnie w policzek- no królewno uśmiechnij się-pocałował w drugi- Liz, piękna powiedz coś- pocałował mnie w nos- nie to nie, znajdę inne zajęcia twoim ustom. Nawet nie zdążyłam przeanalizować co chłopak miał na myśli jak poczuła jego miękkie usta na moich. Automatycznie odwzajemniłam pocałunek. Chłopak poprosił mnie o dostęp na pogłębienie pocałunku czego mu nie chciałam dać. Więc przygryzł moją warkę na co ja mimo woli jęknęłam co Justin wykorzystał wpychając mi język do ust. Całowaliśmy się tak bez opamiętania gdy nagle Justin oderwał się od moich ust i przeniósł mokre pocałunki na moją szyję. Ssał ją i przygryzał, a ja wydawałam z siebie niekontrolowane jęki rozkoszy. Nagle raptownie wciągnęłam powietrze gdy Justin odnalazł mój czuły punkt. Tu z pewnością pozostanie ślad, pomyślałam. Wplątałam moje palce Justinowi we włosy lekko za nie pociągając na co chłopak warknął i przywarł z powrotem do moich ust. Jego ręce błądziły po całym moim ciele. Nagle jego lewa ręka znalazła się na moim udzie będąc w dosyć niebezpiecznej odległości od moich miejsc intymnych. Wtedy odzyskałam rozum.
- Justin... n-nie!- udało mi się wydusić.
-Spokojnie kochanie, rozluźnij się.- odpowiedział zdyszany.
-Ale ja nie chcę, nie jestem na to gotowa.- odpowiedziałam.
-Liz, nic nie zrobię jeśli nie będziesz chciała, obiecuję,a teraz się rozluźnij.- zaproponował.
-D-dobrze.- zająknęłam się. Chłopak natychmiast z powrotem przywarł do moich ust. Tak jak Justin obiecał nie zrobił niczego wbrew mojej woli. Po prostu się całowaliśmy, a jego ręce błądziły po moim ciele omijając miejsca intymne. Natomiast moje miałam dalej wplecione w jego włosy. W momencie, w którym Justin znowu przeniósł swoje pocałunki na moją szyję ja niekontrolowanie pociągnęłam go za włosy.
-Kochanie, jeżeli nie chcesz żebym za chwilę stracił kontrolę i zerwał z ciebie te ubrania, to nie rób tak- warknął.
Zaśmiałam sie i odciągnęłam od mojej szyi, chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany ja natomiast odepchnęłam go od siebie i obróciłam tak, że teraz to on leżał a ja siedziałam na nim okrakiem. Nie poznawałam sama siebie, kiedy stałam się taka... odważna. Oparłam się rękoma o jego tors pochylając się i muskając jego usta, on natychmiast pociągnął mnie w dół pogłębiając pocałunek, który znowu trwał dobrych parę minut. Oderwałam się od jego ust i tak jak on wcześniej zaczęłam składać mokre pocałunki na jego szyi, nagle wpadł mi do głowy jeden pomysł. Znalazłam czuły punkt Justina i postanowiłam zrobić tam malinkę. Po tym jak skończyłam i nie miałam już tchu żeby to wszystko kontynuować zsunęłam się z chłopaka i położyłam obok niego. Justin mruknął niezadowolony i przyciągnął mnie do siebie mocno przytulając.
- Liz, skarbie czy ty właśnie mi zrobiłaś malinkę ?- zaśmiał się.
-YYY... Chyba tak - przyznałam.
-Fajnie, bo tobie też zrobiłem.- powiedział dalej rozbawiony.
-C-co? -zapytałam.
-No normalnie. Ja mam malinkę i ty masz. Teraz każdy będzie wiedział, że jesteś moja.- odparł dumnie.
-A jestem ? - zapytałam nieśmiało.
-Tak jesteś.- odparł- Tylko moja.

Od Autorki: 
Tak więc, nastąpiły pewne komplikacje. Założycielka bloga odeszła. A ja z pewnych powodów nie mogę tego bloga prowadzić sama. Ten rozdział opublikowałam jeszcze ze względu, że miałam go napisany. 
Szkoda trochę ale cóż. Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia. Kocham Was <3

czwartek, 12 września 2013

Rozdział 9

Notka pod rozdziałem ! Dziękuję.

LizPOV:
Znowu obudziłam się w objęciach Justina. Przyjemne promienie słońca przebijały się przez zasłony. Najdelikatniej jak mogłam by nie obudzić chłopaka wstałam i poszłam do łazienki.  Tam wykonałam codzienne poranne czynności, następenie w pełni ubrana i ogarnięta wróciłam do pokoju.  Justin rozciągnięty na całym łóżku dalej spał w najlepsze. Postanowiłam, że go obudzę bo za pół godziny jest śniadanie. Podeszłam do łóżka i usiadłam na jego skraju nachylając się
w stronę chłopaka i lekko nim potrząsając, równocześnie wymawiając jego imię. Niestety, to nie przyniosło żadnych rezultatów, chłopak lekko się poruszył i przykrył się bardziej kołdrą. Więc postanowiłam uderzyć
 z innej strony. Nachyliłam się nad nim ponownie i złożyłam na jego policzku soczystego całusa.
-mmmmm..... na to czekałem- mruknął chłopak.
-Ej, to nie fair. - szturchnęłam go lekko, śmiejąc się. Justin nic nie odpowiedział tylko objął mnie w tali pociągając w swoją stronę tak, że leżałam na nim. Po chwili obrócił nas tak, że ja leżałam obok niego, a on schował głowę w zagłębieniu mojej szyi.
-Teraz mogę spać dalej. - wymruczał.
-Co to, to nie! Justin, wstawaj!- za 20 minut jest śniadanie- powiedziałam próbując go odepchnąć. Jednak na marne.
-No jeszcze 5 minut, no. - jęknął.
-Nie! Wstawaj natychmiast!
-Okeeeej, ale pod jednym warunkiem. - powiedział i podniósł głowę spoglądając na mnie.
-Jakim? - westchnęłam. Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej co po chwili ja również uczyniłam.
-Dostane jeszcze jednego takiego buziaka o tutaj. - wskazał na swój policzek obracając głowę.
-Niech ci będzie.- nachyliłam się. W momencie, w którym moje usta miały się zetknąć z jego policzkiem chłopak odwrócił głowę w taki sposób, że nasze usta się spotkały. Justin przyciągnął mnie bliżej siebie i wpił się mocniej w moje usta. Trwaliśmy w pocałunku do momentu,
 w którym nie zabrakło nam powietrza. Oderwaliśmy się od siebie ciężko dysząc.
-No tak to ja mogę się budzić codziennie.- wychrypiał chłopak puszczając mi oczko. Zszedł
 z łóżka i po chwili zniknął za drzwiami łazienki.
Po około dziesięciu minutach Justin wyszedł z łazienki i wyglądał jak zwykle perfekcyjnie. Zostało nam dziesięć minut więc oboje wyszliśmy z pokoju kierując się w stronę stołówki. Tam panował niesamowity gwar.Wszyscy czymś się zajmowali. Ci w miarę normalni rozmawiali ze swoimi znajomymi, a ci którzy byli
 w gorszym stanie robili różne dziwne rzeczy. Między innymi  wbijali widelec w stół czy krzyczeli na ścianę żeby oddała kanapkę. Normalka tutaj. Z drugiego końca pomieszczenia machała do nas Cassie. Udaliśmy się w jej kierunku i zajęliśmy miejsca.
-Heeej, kochani. - przywitała nas Cassie.
-Hej.- odpowiedzieliśmy jednocześnie.
-Słuchajcie, obiło mi się o uszy, że ma do nas dzisiaj dojść jedna pacjentka. Podobno jest bulimiczką i miała problemy z dragami. Może się z nią zaprzyjaźnimy, Liz?
- Nie wiem jak tobie ale mi jedna przyjaciółka wystarczy.
-Ohh, daj spokój Liz. Rozejrzyj się, wątpię żeby dziewczyna, która na umyśle jest zdrowa tylko ma lekkie problemy zaprzyjaźni się dajmy na to z taką Jessicą, która rozmawia ze ścianami albo
 z takim Lucasem, który strzela groszkiem jak z procy.
-Dobra, Cass wyluzuj. Zobaczymy.- ucięłam. I spojrzałam na Justina, który się do mnie uśmiechnął. W tym momencie ktoś wszedł na stołówkę i wszystkie oczy zwróciły się w tamtą stronę. Do sali weszła szczupła, wysoka blondynka o niebieskich oczach z lekkim szokiem wymalowanym na twarzy. Oto właśnie musiała być nasza nowa pacjentka. Po chwili podeszła do niej jedna z pielęgniarek i wskazała ręką w naszą stronę mówiąc coś przy tym do nowej. Dziewczyna odwróciła się w naszą stronę i uśmiechnęła idąc w naszym kierunku. Spojrzałam na Justina, który dosłownie rozbierał ją wzrokiem. Poczułam się dziwnie. Dziewczyna zatrzymała się przed nami.
-Umm... Hej, jestem Sophie i jestem tu nowa. Jedna z pielęgniarek powiedziała, że wasza 3 jest jak to ona ujęła "w miarę normalna". - po czym uśmiechnęła się.
-Heej, jestem Cassie, a to jest Liz i Justin.- Cass nas przedstawiła. Ja tylko skinęłam głową,
 a Justin szeroko się uśmiechnął. - siadaj z nami, zaproponowała Cassie wskazując na puste miejsce. O ironio obok Justina. Świetnie. Czekaj, czekaj czy ja jestem zazdrosna ?  Chyba tak ,choć nie powinnam ale jestem ughh.... muszę skończyć gadać sama ze sobą. No już STOP. Blondyna nic nie powiedziała tylko się uśmiechnęła i zajęła wolne miejsce. Miałam wrażenie, że przysunęła to swoje krzesło jak najbliżej krzesła Justina. Boże, już mnie denerwuję,
a nie zamieniłam z nią ani słowa.
Do końca posiłku nie odezwałam się słowem. Cassie cały czas rozmawiała z Sophie, a tamta
 z kolei za wszelką cenę chciała zaprzyjaźnić się z Justinem. Z każdym słodkim słówkiem Sophie w stronę Justina robiło mi się niedobrze i przewracałam oczami za każdym razem.
Po skończonym  posiłku we czwórkę poszliśmy do swoich pokoi bo jak się okazało blondi ma pokój w tym samym skrzydle co my. Przemierzaliśmy tak korytarze w kompletniej ciszy.
Gdy nagle tleniona się odezwała:
-Justin, a może byś mnie tak dzisiaj po kolacji oprowadził po szpitalu? Bo wiesz jestem nowa
 i nie orientuję się tutaj jeszcze.
No tego już było za wiele. Nie dość, że się kurwa cały posiłek do niego przymilała to jeszcze teraz się go pyta czy ją oprowadzi no zaraz mnie chuj strzeli. Dobra, teraz dziwne pytanie. Co się ze mną do kurwy dzieje? Jestem zazdrosna o Justina z którym nie jestem. Czy to normalne ? Nie wiem ale w sumie nie jestem normalna. Jebać to, wkurwiłam się. kurwa miałam ze sobą nie gadać. Ughh.... to wszystko przez tego tlenionego pudla.

JustinPOV:
No przecież nie był bym sobą jeżeli bym nie obczaił tej nowej. Nie powiem, robiła wrażenie. Sophie dosiadła się do nas i już od samego początku wiedziałem co się święci. Nie żebym się chwalił czy coś no ale laski na mnie lecą i ogólnie to wiem, że jestem zajebisty. Ale ta laska mnie irytowała. Widziałem rozdrażnienie Liz jak blondyna próbowała różnych sztuczek. Aww, to jej zdenerwowanie było słodkie. Czyżby była zazdrosna? Za każdym razem gdy blondyna się do mnie odezwała Liz napinały się mięśnie
 i przewracała oczami.  Gdy wracaliśmy ze stołówki panowała kompletna cisza, która mi odpowiadała. Jednak ktoś musiał oczywiście to zepsuć. Nie kto inny jak Sophie.
-Justin, a może byś mnie tak dzisiaj po kolacji oprowadził po szpitalu? Bo wiesz jestem nowa
i nie orientuję się tutaj jeszcze.- zatrzepotała rzęsami i słodko się uśmiechnęła. Za słodko wyglądała
co najmniej śmiesznie. Postanowiłem się trochę pobawić.
-Ummm.. no wiesz chętnie ale my z Liz mamy na wieczór inne plany, co nie kochanie? - poruszyłem sugestywnie brwiami i objąłem Liz w tali. Blondynie automatycznie zszedł uśmiech
 z twarzy, a Liz wyglądała jak bym spadł z księżyca. Na co się zaśmiałem i pocałowałem ją w policzek. Ona się nie odezwała tylko spuściła głowę i szła dalej.
Od Autorki :
Przepraszam, że tak rzadko dodaje ale niestety szkoła.....
I takie małe pytanko. Czy ktoś to w ogóle czyta ?
Nie lubię się prosić o komentarze ale one serio motywują i popychają do dalszego pisania.
: )

czwartek, 5 września 2013

Zwiastun

ŁAPCIE ZWIASTUN <3 p="">

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 8

LizPOV:
Siedziałam tak na łóżku myśląc o tym co przed chwilą miało miejsce. Właśnie całowałam się z JUSTINEM BIEBEREM kolesiem, o którym pisali w gazetach, mówili w radio i TV, że jest seryjnym mordercą i gwałcicielem, boże. Ale skłamała bym jeśli powiedziałabym, że mi się to nie podobało. Bo podobało i to jak jasna cholera. Matko co ten chłopak ze mną robi. Jeszcze 2 godziny temu  nie chciałam z nikim rozmawiać ani na nikogo patrzeć, a teraz mam ochotę wykrzyczeć, że kocham wszystkich i jaki to świat jest piękny.
Skierowałam się w stronę łazienki żeby się trochę ogarnąć. Pewnie rozmowa Justina i dr. Rommers trochę zajmie. Więc postanowiłam się ogarnąć i odwiedzić Casse. Zamknęłam się w łazience i spojrzałam w lustro. To co zobaczyłam to była jedna wielka katastrofa. Moje włosy całe tłuste sterczały na wszystkie strony, opuchnięte oczy od płaczu i braku snu, zniszczona pozbawiona barw cera, zaschnięte stróżki krwi na moich rękach, ubrana w o wiele za dużą bluzę Justina. Czym prędzej się rozebrałam i weszłam pod prysznic. Gdy ciepła woda zaczęła spływać po moim ciele wydałam z siebie nie kontrolowany jęk rozkoszy. Umyłam dokładnie całe ciało i włosy po czym owinięta w ręcznik wyszłam z kabiny. Na ciało nałożyłam balsam i wysuszyłam swoje włosy spinając go w luźnego koka. Nie malowałam się bo nie widziałam w tym sensu. Ubrałam krótkie spodenki oraz z powrotem naciągnęłam na siebie bluzę Biebera ponieważ była strasznie wygodna no i nadal pachniała jego perfumami, które nawiasem mówiąc uwielbiam. Po wszystkich wymienionych wcześniej czynnościach spojrzałam ponownie w lustro. Teraz wyglądałam prawie dobrze. Podwinęłam rękawy bluzy chłopaka i zaraz tego pożałowałam. Na moich nadgarstkach były liczne ślady po cięciu. Czym prędzej naciągnęłam z powrotem rękawy i wyszłam z łazienki. Wsunęłam na nogi moje trampki i wyszłam z pokoju. Po chwili doszłam do wyznaczonego celu i zapukałam. Po sekundzie usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki zezwalający na wejście.
-Hey, Cassie. Mogę? - zapytałam niepewnie wchodząc do pomieszczenia.
-O mój boże, Liz! - krzyknęła dziewczyna i rzuciła się w moją stronę. Przytulając mnie najmocniej jak się da. Odwzajemniłam uścisk i zamknęłam za sobą drzwi.
-Widzę, że stęskniłaś się za mną.
-Żartujesz? Ja tu szalałam. Nie chciałaś nikogo widzieć, z nikim rozmawiać ja tu od zmysłów odchodziłam.- krzyczała Cassie.
-Dziewczyno,uspokój się bo padniesz tu zaraz na zawał.
-Dobra nie ważne. Mów co się stało. Dlaczego przez tydzień się odizolowałaś, a teraz przychodzisz do mnie i wyglądasz jak by poprzedniego tygodnia w ogóle nie było.
-Cassie posłuchaj. To jest naprawdę długa historia. Obiecuję, że ci to wszystko powiem ale nie dzisiaj nie mam na to siły. Nie chcę dzisiaj o tym myśleć. Chcę żeby dzisiejszy dzień był do końca tak wspaniały jaki jest dotychczas.
-Dobrze rozumiem. -dziewczyna posłała mi  szczery uśmiech. - A co dzisiaj się takiego wydarzyło, że ten dzień jest dla Ciebie taki wspaniały, huh ?!
-No wiesz...- zaczęłam i mimo woli na moje usta wkradł się uśmiech.
-  Liz.. co mnie ominęło?- zapytała podejrzanie- I czy to ma jakiś związek z tym kim myślę ? - poruszyła sugestywnie brwiami, a na moich ustach automatycznie wymalował się jeszcze większy uśmiech bo wiedziałam, że ma na myśli Justina.
-No tak jakby. - zaczęłam nie pewnie. Gdyż ja nigdy nie mówiłam otwarcie o różnych rzeczach w porównaniu do Cassie. Ja zawsze wolałam zostawić wszystko dla siebie i z tym żyć nie żaląc czy chwaląc nikomu. Jednak dzisiaj czułam potrzebę porozmawiania z Cassie
i powiedzenia jej o tym.- Bo wiesz ja dzisiaj tak jakby całowałam się z Justinem- powiedziałam na jedynym wydechu.
-TY COO ?- Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.- O mamusiu Liz. I jak ? Jaki on jest? Jak całuje ? Próbował czegoś jeszcze? - Pytania te wylatywały jej z ust jak z procy.
-Cassie! - krzyknęłam. I poczułam jak moje policzki pieką.- Błaaagam, przestań.
-Przepraszam, przepraszam.- Zaśmiała się.- po porstu jestem ciekawa ale OK, rozumiem. Powiedz mi tylko czy podobało ci się ?
-Eeemm... - zmieszałam się.- Taak. - odpowiedziałam a moje policzki pokryły się jeszcze większym rumieńcem.
-O jejkuuu, Mała Liz się rumieni na wspomnienie o Bieberze. - zaczęła się nabijać.
-Ohhh zamknij się !- zaczęłam się śmiać i rzuciłam w nią poduszką.
-Ałaaa- krzyknęła, śmiejąc się jeszcze głośniej.
Tak spędziłyśmy następne dwie godziny. Śmiejąc się, wygłupiając i rozmawiając.
Spojrzałam na zegarek była już prawie 18, a przyszłam tu lekko po 14. Justin już napewno skończył rozmowę z dr. Rommers. Pożegnałam się z przyjaciółką i skierowałam w stronę swojego pokoju.
JustinPOV:
Po skończonej rozmowie z Dr. Rommers , która nawiasem mówiąc nie powiedziała mi niczego czego bym nie wiedział. Poszedłem prosto do pokoju Liz. Zapukałem kilkukrotnie
do drzwi lecz nie uzyskałem odpowiedzi. Więc sam wszedłem  do środka. Dziewczyny jednak
w nim nie było. Postanowiłem na nią poczekać.
Rozgościłem się i położyłem na łóżku czekając na nią i zastanawiając się dokąd poszła.
Po niespełna godzinie usłyszałem jak drzwi się otwierają. Najciszej jak potrafiłem wstałem
i schowałem się za zasłoną, tak żeby Liz mnie nie zobaczyła jak zapali światło.  Dziewczyna krzątała się między pokojem, a łazienką. W momencie, w którym postanowiłem wyjść
z ukrycia rozległo się pukanie do drzwi. Liz, tanecznym krokiem pobiegła w stronę drzwi
z uśmiechem na twarzy, mimo woli na moich ustach pojawił się uśmiech widząc ją tak szczerze uśmiechniętą. Po chwili usłyszałem dwa głosy. Liz i Cassie.
-Cassie? Co ty tu robisz, przecież 5 minut temu od Ciebie wyszłam.
-Taak, taak wiem. Heey, co to za mina na mój widok ?
-Nic, nic myślałam, że to Justin.- po tych słowach mój uśmiech się poszerzył.
-Ahhh taak, czyli "ten co dobrze całuje" jest ważniejszy niż ja ?
-Niee, Cassie skończ!
-Dobra, dobra. Przyszłam bo zostawiłaś u mnie bluzę tego swojego Romeo.
-To nie jest mój Romeo! I dzięki, nie umiała bym bez niej zasnąć.
-Awwww... nasza mała Liz się zakochała.
-Cassie! daj spokój, wcale się nie zakochałam.
-Taak, taak ale pocałunek ci się podobał.
-TAK! NA BOGA, CASSIE! POWIEM TO TYLKO RAZ I WIĘCEJ TEGO NIE USŁYSZYSZ WIĘC TO SOBIE ZAPAMIĘTAJ. JUSTIN BIEBER MA NAJLEPSZE USTA JAKIE NOSIŁA ZIEMIA.
TEN POCAŁUNEK BYŁ KURWA KOSMICZNY. NIGDY GO NIE ZAPOMNĘ. ON JEST KURWA BOGIEM POCAŁUNKU, ZADOWOLONA?!
-O mój boże,Liz w życiu nie spodziewałam się, że jesteś taka wylewna.  Ale tak zadowolona.
I to bardzo, a teraz się ulatniam i miłej nocy z... bluzą. Buśka.
Nie czekając na odpowiedź Liz, Cassie wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami. Dziewczyna przewróciła oczami i poszła do łazienki . Po chwili wróciła ubrana w krótkie szorty i... moją bluzę. Poszła i usiadła na łóżku plecami do mnie i zaczęła pisać coś w swoim pamiętniku. Postanowiłem wyjść z ukrycia i najciszej jak potrafiłem podszedłem do niej.
-Więc, jestem Bogiem pocałunku hmmm?- wymruczałem jej do ucha. Liz podskoczyła
i pisnęła gwałtownie się obracając.
-BOŻE!
-Tylko Justin, ale skoro jak powiedziałaś jestem bogiem pocałunku, więc...
-Eeee.... Ty-ty to słyszałeś ?
-Eheeem... wszystko dokładnie. To, że to było kosmiczne, to mam najlepsze usta jakie nosiła ziemia i nawet to , że zasypiasz z moją bluzą jak pięciolatka z misiem.- zachichotałem, siadając koło niej. Liz spuściła wzrok, a na jej policzkach pojawił się ogromny rumieniec.
-Eee....No, wiesz.- Zaczęła się jąkać.
-Oj, kochanie nie wstydź się. To było słodkie. Ale jeśli chcesz to możesz spać nie tylko z moją bluzą. Jestem do dyspozycji.- uśmiechnąłem się i rozłożyłem ramiona.
Nie spodziewałem się takiej reakcji po Liz. Dziewczyna bez zastanowienia wtuliła się w mój tors. Objąłem ją  i jeszcze mocniej do siebie przytuliłem. Po chwili dziewczyna oderwała się ode mnie spojrzała mi w oczy i zaczęła:
-Justin...
-Hmm.- Mruknąłem
-Mam do Ciebie pytanie tylko się nie denerwuj.- szepnęła, spuszczając wzrok.

LizPOV:
Bez zastanowienia wtuliłam się w jego tors. Rozmyślając o tym co przed chwilą miało miejsce. Matko, Justin słyszał wszystko to co powiedziałam Liz. To było takie żenujące.
Po chwili oderwałam się od chłopaka zaczynając rozmowę.
-Justin...
-Hmm.- Mruknął
-Mam do Ciebie pytanie tylko się nie denerwuj.- szepnęłam.
-No, słucham.
- Opowiesz mi o sobie coś więcej ?- poczułam jak wszystkie jego mięśnie się napinają
i  zasysa powietrze.
- Co dokładnie?
- No, nie wiem na przykład o twojej rodzinie, o tym co robiłeś zanim tutaj trafiłeś. Chcę cie poznać bliżej.- mruknęłam.- Ale jeśli nie to nie. Przepraszam, że zaczełam ten temat.- Spuściłam wzrok.
-Nie, Liz jest w porządku. - powiedział chłopak podnosząc mój pod brudek bym mogła spojrzeć w jego oczy.- Ja po prostu boję się, że jeżeli ci powiem nie będziesz chciała mnie znać i powiesz, że mam wypierdalać.- blado się uśmiechnął.
-Nigdy tak nie powiem Justin.
-Więc dobrze, powiem Ci. Ale pod jednym warunkiem, źe potem ty opowiesz mi o sobie.
-Dobrze.- odparłam.
Chłopak przesunął się na łóżku i położył na nim. Klepiąc miejsce kolo siebie. Poszłam za jego propozycją i chwilę później leżałam głową na torsie Justina, a on obejmował mnie jedną ręką.
-Więc..- zaczął chłopak.-  Moja matka nie żyje, a mój ojciec lata po świecie i robi brudne interesy. Jest gangsterem. To przez niego moja matka nie żyje. Porwali ją na zakładnika
by dokopać mojemu ojcu. Niestety nie udało mu się jej uratować. Zmarłą gdy miałem niespełna 12 lat. Mam dwójkę rodzeństwa Jazzmyn i Jaxona, którymi opiekują się moi dziadkowie mieszkający w Canadzie. Ja nie utrzymuję z nimi kontaktów. Dla ich bezpieczeństwa.- po tych słowach wziął głęboki oddech i spojrzał mi w oczy. -Jesteś pewna, że chcesz znać resztę historii ? - zapytał. Skinęłam tylko głową i przejechałam opuszkami palców po jego policzku by zachęcić go do kontynuowania. -Więc, gdy miałem 15 lat zacząłem robić to co mój tata. Na początku zaczęło się niewinnie zwykłe rozprowadzanie dragów. Ale na tym się oczywiście nie skończyło. Potem zacząłem zabijać. Gdy nie dostawałem na czas zapłaty albo był jakiś inny powód dla którego to musiałem zrobić. Zabijałem. Więc moje życie tak właśnie wyglądało. Byłem dilerem narkotyków, zabijałem.
 A to wszystko dla kasy i dla zamaskowania bólu po stracie matki w tym interesie. Ale może
iskrę pozytywu w tym da się odszukać . Bo widzisz gdy byłem starszy, sam zacząłem brać. Piłem, brałem, chodziłem na imprezy i co noc miałem inną laskę w łóżku. Do dnia, w którym dostałem zlecenie pozbycia się 3 dziewczyn, które były ważne dla gości z gangu, na których mój zleceniodawca chciał się odegrać. Niestety wpadłem. Dlatego tutaj jestem. To jest właśnie ta iskra pozytywu. Trafiłem tutaj i poznałem Ciebie.- po tych słowach pocałował mnie w głowę i zaczął rysować jakieś kształty na moim ramieniu palcami.
-Justin... przykro mi z powodu twojej matki. - mruknęłam do jego klatki piersiowej,
na co chłopak nic nie odpowiedział tylko przytulił mnie bardziej.- Więc tak jak obiecałam opowiem ci też coś o sobie. Więc...- zaczęłam.- Moi rodzice zostali zamordowani na moich oczach jak miałam dziesięć lat. Po ich śmierci zaopiekowała się mną moja ciotka.
Dbała o mnie, troszczyła się jak o własne dziecko. Gdy miałam 14 lat załamałam się psychicznie wtedy wszystko się zaczęło. Zaczęłam się ciąć, wpadałam w ataki paniki.
W nocy miałam koszmaryę przypominające mi o wydarzeniach tamtej nocy. Próbwałam się nawet zabić kilka razy. Zamknęłam si w sobie. Wtedy ciotka postanowiła mnie tu wysłać
i żyłam tu sobie ponad rok, aż pojawiłeś się ty. - skończyłam swoją opowieść. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać.
-Shhh... Liz nie płacz, już wszystko dobrze. Jestem przy tobie.- chłopak szępnął mi do ucha zamykając w żelaznym uścisku.
-Ja,dziękuję Justin.
-Za co, kochanie ?
-Za to, że się przede mną otworzyłeś. Za to, że cię poznałam i za to, że jesteś kiedy cię potrzebuję. Nawet po twojej opowieści nigdy nie powiedziała bym ci, że masz wypierdalać.
-Nie musisz mi dziękować. A teraz połóż się spać jesteś zmęczona.- po tych słowach pocałował mnie w skroń.
-Zostaniesz ze mną?- zapytałam.
-Tak długo jak będziesz chciała Shawty.- odpowiedział i przytulił mnie do siebie.

Od Autorki :
Na rozpoczęcie roku szkolnego nowy rozdział. Chciałam go zadedykować mojemu kochanemu PJB <3
Zapraszam do czytania.

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 7

**Tydzień później**
Liz's POV
Tydzień. Siedem dni. 168 godzin. 10080 minut. Tyle czasu minęło odkąd ostatni raz widziałam Justina. Wiem, wiem, brzmię jak pieprzona nastolatka, która się zakochała, ale tak nie jest. Pomimo tego, że Bieber setki razy wyzywał mnie od suk, dziwek, szmat itd.. Jest w nim coś, co sprawia, że gdy jestem blisko niego czuję się bezpieczna. A teraz to uczucie zniknęło. Nie potrafię normalnie funkcjonować. W ciągu tygodnia odwiedziłam 2 razy izolatkę. W nocy nie potrafię spać, mam koszmary. Straciłam kontrolę nad sobą, coraz częściej wpadam w panikę, dlaczego? Bo nie ma Justina. Niby nie powinnam czuć się zagrożona no bo w końcu jedyna osoba, która je stwarzała leży w grobie. Ale jednak w ciągu tych kilku tygodni z Justinem, przyzwyczaiłam się do niego. Do jego bipolarności. Do jego usmiechu. Do tego jak zwraca się do mnie "Shawty", a nawet do tego jak wpada w furię, wyzywa mnie i rani. Wiem jestem popieprzona ale nic na to nie poradzę.
Justin po tym jak zabił Dannego oraz tym co zrobił w pokoju wyszedł i nie wracał przez długi czas. Ja w tym czasie siedziałam u niego w pokoju, czekając na jego powrót, by z nim porozmawiać.
FLASHBACK
Siedziałam w pokoju Justina od dobrych kilku godzin ze łzami w oczach czekając na jego powrót, obawiałam się najgorszego. Zmęczona już czekaniem i płaczem, nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudziło mnie lekkie potrząsanie moim ramieniem i czyjś szept wymawiający moje imię.
-Liz,Liz obudź się- ktoś łagodnie mówił potrząsając mną.
-Co... J-justin ?- wyszeptałam powoli rozchylając powieki. Niestety po otwarciu ich to, co zobaczyłam w żadnym wypadku mnie nie ucieszyło.
-Nie, Justina tutaj nie ma- ktoś powiedział z nutą goryczy w głosie.
-J-jak to nie ma? -zająknęłam się. -Gdzie on jest? po tych słowach podniosłam się z łóżka i stanęłam twarzą w twarz z Dr. Romers i dwoma innymi pielęgniarzami, stojącymi przy drzwiach do wyjścia.
-Liz, posłuchaj- zaczęła dr. Romers- ale chwileczkę, dlaczego ty tak w ogóle jesteś w pokoju Justina ?- zapytała lekko zdziwiona kobieta. Jednak ja zignorowałam jej pytanie i zapytałam ponownie:
-Gdzie jest Justin ? -tym razem już mocniejszym głosem.
-W wiezieniu.- odrzekła beznamiętnie kobieta.
-COOO? - krzyknęłam. - Dlaczego, co się stało ?
-Liz usiądź i mnie posłuchaj. - zaczęła kobieta. Zrobiłam to, o co mnie poprosiła. - Justin wczoraj w porze śniadania zabił Dannego Cartera. Co prawda nie mamy stuprocentowej pewności, że to był on, jednak ochroniarze znaleźli go ze śladami krwi na butach. Narazie do wyjaśnienia sprawy Justin pozostanie w areszcie. Po tych słowach wpadłam w istną furię. Zaczęłam się rzucać i krzyczeć. Jednak dwóch typów stojących pod drzwiami od razu zainterweniowali i zamknęli w kaftanie bezpieczeństwa, zaprowadzając do izolatki.
FLASHBACK END
Leżałam tak na łóżku w swoim pokoju , w bluzie od Justina i patrzyłam w sufit myśląc o tym wszystkim bardzo dogłębnie. Nagle przypomniało mi się coś co mogło nam (mi i Justinowi) pomóc. Zerwałam się z łóżka, wybiegając z pokoju. Biegłam przez puste korytarze do gabinetu Dr. Rommers. Po chwili dotarłam na miejsce, gwałtownie zapukałam w drzwi. Po usłyszeniu krótkiego "Proszę" weszłam do środka.
-Dobry wieczór Pani doktor- powiedziałam łapiąc powietrze po biegu.
-Witaj, Liz. Czy coś się stał ? - zapytała zmartwiona.
-Dr. Rommers, ja chciałam się zapytać czy wiadomo już coś w sprawie Justina?
-Wiesz, że nie powinnam udzielać ci takich informacji? -westchnęła kobieta. -Jednak z uwagi na to, że znam Cię dosyć długo i widzę jak reagujesz na tego chłopaka to ci powiem. -zaczęła swoją przemowę kobieta.- Więc, nie. Nic nie wiadomo, nadal nie są pewni czy to Bieber zabił.
-Bo... bo ja bym chciała coś powiedzieć.-zaczęłam się jąkać, bojąc się tego, co mam powiedzieć.
-Co takiego? -zapytała zaciekawiona kobieta- Usiądź, słońce- wskazała na krzesło.
-Bo widzi pani... - zaczęłam niepewnie- W tym dniu, w którym zginął Danny to ja byłam z Justinem u niego w pokoju. I my... my się pokłóciliśmy dosyć ostro i ja wtedy popchnęłam Justina na ścianę, przez co on się zdenerwował, wie p-pani jaki on jest- zająknęłam się, jednak kontynuowałam wypowiedź -I wtedy Justin złapał mnie za nadgarstki i przyparł do ściany, co zaowocowało tym, że moje rany, no wie pani, po cięciu - spuściłam głowę- one zaczęły krwawić. Ja wiem za co Justin trafił tutaj. Ale ja uważam, że to nie Justin zabił Dannego, a krew na jego butach może należeć do mnie.-skończyłam swoją opowieść i siedziałam tak ze spuszczoną głową, czując jak moje oczy wypełnia słona substancja. Po chwili Dr. Rommers się odewała:
-Liz, dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej?-zapytała zaszokowana moją opowieścią kobieta.
-Ponieważ... zresztą sama pani wie w jakim byłam stanie. - urwałam.
-Tak, tak. Dobrze kochanie. Idź do siebie do pokoju i połóż spać, bo widzę, że kosztowało cię to dużo energii. Ja natomiast przekażę twoje słowa dalej i zobaczymy.- rzekła i uśmiechnęła sie do mnie.
-Dobrze,dobranoc. - nie czekając na odpowiedz, wyszłam z jej gabinetu zamykając za sobą drzwi.
Szłam tak w stronę swojego pokoju, modląc się, żeby to, co przed chwilą powiedziałam coś dało. Pewnie myślcie, że kłamałam otóż nie, nie kłamałam. Faktycznie tego wieczoru kiedy Jus się na mnie, że tak powiem, wyżywał, złapał mnie za moje rany, które zaczęły krwawić, a gdy upadłam na ziemie krew spływała na jego buty. Wróciłam do swojego pokoju i położyłam się do łóżka. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Justin's POV
Minął tydzień odkąd zabrali mnie ze szpitala. Minął również tydzień od momentu, w którym ostatni raz widziałem Liz. To było najgorsze 7 dni jakie przeżyłem. W momencie, w którym zostałem zamknięty w celi i się uspokoiłem, przypomniałem sobie, co zrobiłem. Skrzywdziłem Liz. Byłem wściekły i nie panowałem nad sobą. Pozwoliłem sobie na to, żeby wyżyć się na niej. Boże, jaki ja jestem głupi. Teraz kiedy ją zobaczę - jeśli w ogóle jeszcze kiedyś ją zobaczę, pewnie nie będzie chciała ze mną rozmawiać ani mnie widzieć na oczy. To dziwne, że się przejmuję bo przecież ja się nigdy nie przejmowałem, zawsze miałem wszystko w dupe i wiem, że to zasługa Liz. To przy niej się zmieniłem. Nie miałem już tak częstych napadów gniewu, bardziej się kontrolowałem. Kurwa, brzmię jak jakaś pizda ale polubiłem do chuja tą dziewczynę. Siedzę w tej celi i czekam na wyrok. Zabiłem kolejną osobę i nie czuję się z tym jakoś specjalnie źle. W więzieniu na pewno nie zostanę, ale mogą mnie przenieść do innego, gorszego miejsca niż ten szpital, w którym byłem.
Właśnie wróciłem do tej jebanej celi. Byłem na badaniach. Teraz leże, gapie się w sufit i myślę o różnych rzeczach. I tak w kółko od ponad tygodnia. Wstaje, zostaje prowadzony na śniadanie, wracam i leże gapiąc się w sufit, ide na obiad, wracam, leże gapie sie w sufit, spacerniak, leże gapie sie w sufit, kolacja, leże, gapię sie w sufit, ide spać. Nagle moje codzienne przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi i do celi wszedł jakiś klawisz. Na oko miał z 40 lat, był dosyć dobrze zbudowany i łysy. Wyglądał trochę strasznie, ale ja oczywiście miałem to w dupie.
-Bieber, zbieraj dupe, wychodzisz stąd- warknął.
-Co, kurwa? -zapytałem zdezorientowany.
-Nie kurwuj mi tutaj! splunął- I to co słyszałeś, zbieraj dupe, wychodzisz stąd, wracasz skąd przyszedłeś.
Bez słowa wstałem i poszedłem za kolesiem. Przeszliśmy przez korytarze więzienia, byłem odprowadzany przez nienawistne spojrzenia innych skazanych. Patrzyłem na nich z kpiną i wyrazem mówiącym : "Nara, frajerzy". Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie w twarz uderzyły mnie ciepłe majowe promienie słońca. Robby, bo tak miał na imię ten klawisz, odprowadził mnie do czarnego SUV'a, który stał przy bramie, wpakował mnie do środka i odszedł z powrotem do budynku. W samochodzie siedziało tych samych dwóch ochroniarzy którzy mnie tu przywieźli i kierowca. Rozsiadłem się wygodnie na fotelu, zapiąłem pas i rzuciłem krótkie "siema" jednak oni tylko na mnie skinęli głową, nic nie mówiąc. Po około godzinie byliśmy na miejscu. Ci dwaj bez słowa wyszli z furgonetki i czekali, aż ja zrobię to samo. Gdy wyszedłem z auta, przed oczami stanął mi ten dobrze znany budynek szpitala. Od razu ogarnęło mnie uczucie radości, że gdzieś tam za ścianami tego budynku siedzi Liz. Kurwa, i znowu brzmię jak jebany romantyk. Skierowałem się w stronę głównego wejścia i po chwili byłem w środku.
-Witamy, z powrotem panie Bieber- usłyszałem dobrze znany kobiecy głos.
-Dzień Dobry, Dr. Romers- odpowiedziałem grzecznie.
-Chodź, odprowadzę Cię do twojego pokoju, żebyś odpoczął chwilę, a potem musimy porozmawiać. Nic nie mówiąc, skinąłem tylko głową, idąc za lekarką. Po chwili dotarliśmy do mojego pokoju. Dr. Romers zostawiła mnie samego. Nic się tutaj nie zmieniło, wszystko wygląda tak samo. Tylko jest posprzątane. Postawiłem swoją torbę na łóżku i nie zastanawiając się długo wyszedłem z pokoju, idąc prosto do Liz. Wiedziałem, że muszę sie jakoś wytłumaczyć, przeprosić za to, co zrobiłem tydzień temu. Wcale się nie zdziwię, jak nie będzie chciała mnie widzieć i jak mnie tylko zobaczy, każe wyjść. Bałem się tego spotkania. Pierwszy raz się czegoś bałem. To dziwne uczucie. Zabijałem, znęcałem się nad ludźmi, brałem narkotyki, piłem, paliłem i robiłem tysiące innych złych i niebezpiecznych rzeczy, ale nigdy się nie bałem. Teraz boję się głupiego spotkania z dziewczyną. Rozmyślając tak nad tym, nawet nie wiem, kiedy doszedłem do jej pokoju. Wstrzymałem oddech i wypuściłem głośno powietrze z płuc w tym samym czasie pukając do drzwi. Po chwili usłyszałem ciche "proszę" i wszedłem do środka. Liz leżała na łóżku, wpatrując się w okno z zaschniętymi łzami na policzkach. Wyglądała strasznie. Jej długie brązowe włosy teraz był potargane jakby ich tydzień nie czesała, mocno podkrążone oczy, które były dowodem bezsenności, spierzchnięte wargi i co najgorsze krew zaschnięta na jej długich bladych palcach. Stałem tak w progu drzwi patrząc na nią, dziewczyna mnie nie zauważyła, więc postanowiłem zwrócić na siebie jej uwagę.
-Ekheem, Liz ?- szepnąłem niepewnie. Dziewczyna gwałtownie się odwróciła i spojrzała prosto w moje oczy. Wtedy dostrzegłem w nich radość, szok, niedowierzanie.
-Justin...?-szepnęła słabym głosem.
-Tak, słuchaj ja...- Jednak nie dane mi było dokończyć. Liz podbiegła i wtuliła się we mnie. Stałem tak nie wiedząc, o co chodzi jednak w porę sie obudziłem i objąłem jej kruche ciało swoimi ramionami. Poczułem ciepłe łzy na mojej koszulce. - Shh... nie płacz, skarbie jestem tutaj.- Mówiłem kojąco, mocniej ją przytulając do mojego torsu.
-Justin... tak się ciesze, że się udało- wychlipiała dziewczyna.
-Co się udało,Liz ?- zapytałem, nie wiedząc o czym dziewczyna mówi. W momencie, w którym zadałem to pytanie dziewczyna znieruchomiała.
-N-n-ic - zająkała się.
-Liz, mnie nie okłamiesz, mów proszę. - powiedziałem delikatnie, jednak stanowczo. Liz odkleiła się od mojego torsu i poszła w stronę łóżka. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie moją bluzę. Mimowolnie się uśmiechnąłem i poszedłem za dziewczyną. Usiadłem na przeciwko niej i złapałem jej drobne dłonie w swoje.- Liz, proszę powiedz mi o co chodzi, co się udało?
Liz's POV:
- Liz, proszę powiedz mi o co chodzi, co się udało ?- Nalegał chłopak.
Boże, zawsze musze powiedzieć za dużo. Nie chciałam mu tego wszystkiego mówić . Ale teraz już nie mam wyjścia. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć. Jednak bałam się jego reakcji. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.
-Justin.. tylko obiecaj, że nie będziesz zły.- pisnęłam, kuląc się.
-Obiecuję,Liz- chłopak pogłaskał mnie po policzku.
-Więc... chcesz znać całą historię? Całego tygodnia? - zapytałam , chłopak tylko skinął głową.- To zaczęło się tego wieczoru kiedy ty po tym jak..- zatrzymałam się, nie chcąc powiedzieć „pobiłeś mnie”, jednak widziałam ból w jego oczach. - Kiedy wyszedłeś i długo nie wracałeś, ja nie wiedziałam, co się dzieje. Wtedy przyszła Dr.Romers i powiedziała, że zabrali cię do więzienia, bo jesteś podejrzany o zabójstwo Dannego. Ja wtedy miałam kolejny atak paniki, przez co zamknęli mnie w izolatce na dwa dni. Po wyjściu dalej nie byłam sobą. W nocy nie umiałam spać, dostawałam ataków paniki, kaleczyłam się,a to wszystko przez brak twojej osoby blisko mnie. Nie wiem dlaczego tak jest, ale tak reaguję na brak Ciebie. Nie wychodziłam w ogóle z pokoju, z nikim nie chciałam, rozmawiać nawet z Cassie. Leżałam w łóżku i płakałam. Wczoraj wieczorem, gdy leżałam w łóżku, przypomniało mi się coś i postanowiłam, że spróbuję coś zrobić. Więc przypomniało mi się, że w momencie, w którym... -wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić, bo wiedziałam, że słowa które teraz wyjdą z moich ust zranią nas oboje.- złapałeś mnie za nadgarstki, rozdrapałeś moje rany, które zaczęły krwawić. I jak rzuciłeś mną na podłoge....- urwałam, żeby spojrzeć na chłopaka, jego oczy były pełne bólu i poczucia winy, jednak ja kontynuowałam.- Krew z moich ran zaczęła spływać na twoje buty, więc, poszłam do Dr. Romers i powiedziałam jej, że tego ranka byłam z tobą, że się pokłóciliśmy i cię sprowokowałam, wtedy ty złapałeś za moje rany, które zaczęły krwawić, brudząc ci buty. Jednak miałeś na butach wcześniej ślady krwi Dannego, ale po tym jak go znaleziono, kręciło się po korytarzu pełno osób, więc buty jego krwią mogłeś ubrudzić przechodząc tamtędy. Ja po prostu chciałam ci pomóc, Justin. Skończyłam swoją opowieść i spojrzałam na chłopaka. On nic nie mówił, tylko patrzył prosto w moje oczy. Próbowałam doszukać się w nich jakichkolwiek emocji, jednak nie mogłam ich rozszyfrować. Bałam się, że Justin może zaraz wybuchnąć. Ciągnąca się dalej cisza ani trochę mi nie pomagała. Nagle chłopak zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.
Justin's POV
Siedziałem tak patrząc na Liz i słuchając tego, co ma do powiedzenia. Nie wierzyłem własnym uszom. Ta dziewczyna mnie uratowała. Byłem zaskoczony jak jasna cholera. Nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie zrobił. Zawsze wszyscy martwili się o swoja dupe, nie patrząc na konsekwencje, jakie poniesie inna osoba. Od nikogo nigdy nie otrzymałem pomocy. A ona tak po prostu nie patrząc na konsekwencje mnie uratowała. Czułem jak Liz przy swojej wypowiedzi stara się dobierać tak słowa, żeby mnie nie skrzywdzić wspomnieniami sprzed tygodnia. Jednak to nic nie dało, dokładnie pamiętałem, jakim idiotą i kutasem byłem w stosunku do niej. Gdy dziewczyna skończyła swoją wypowiedź, nie wiedziałem, co powiedzieć. Dosłownie odebrało mi mowę, osobie, która zawsze wie co powiedzieć, więc po prostu się do niej przytuliłem. Jak małe dziecko wtuliłem głowe w jej pierś i szepnąłem ciche "Dziękuję".Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie jeszcze przez chwilę, kiedy się podniosłem, spojrzałem w oczy Liz.
-Liz, posłuchaj... ja- zacząłem jednak dziewczyna mi przerwała.
-Nie, Justin nie przepraszaj, ja wiem. - powiedziała pewnym głosem. Zaskoczyło mnie to, jednak musiałem powiedzieć to, co chciałem.
-Nie, Liz to ty mnie posłuchaj i proszę nie przerywaj mi. - powiedziałem stanowczo, na co dziewczyna skinęła głową, a ja kontynuowałem- Doceniam to, co dla mnie zrobiłaś, naprawdę. Nikt nigdy w całym moim życiu nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Nie pomógł mi. Zawsze musiałem martwić się o siebie, więc, dziękuję. Następnie przepraszam, Liz, nie panuje nad sobą i swoją złością, a ty stałaś się ofiarą tego. Pomagasz mi, starasz się, a w zamian za to ja odpłacam się się wyzwiskami, poniżaniem i biciem. Nie powinno tak być. Jednak zmieniam się. Zauważyłem to, że kiedy jestem blisko Ciebie staje się automatycznie spokojniejszy. Nie wiem jak to się dzieje ale działasz tak na mnie. Dziewczyna patrzyła na mnie oniemiała, po czym po raz kolejny dzisiaj wtuliła się w moją klatkę piersiową.
-Justin , potrzebuję Cię, proszę obiecaj, że nie zostawisz mnie.- Wyszeptała i pociągnęła nosem, co było oznaką tego, że płakała.
-Obiecuję, Shawty, obiecuję.- powiedziałem i przytuliłem ją jeszcze bardziej.
Liz odkleiła się ode mnie i podniosła głowę, nasze twarze dzieliły milimetry. Wtedy poczułem ogromną chęć pocałowania jej. Patrzyliśmy sobie w oczy, kiedy ja zacząłem powoli się do niej zbliżać, żeby jej nie wystraszyć. Nasze nosy się stykały, a jej oczy się zamknęły. Wtedy musnąłem jej śliczne różowe usta. Dziewczyna mnie nie odepchnęła, co ja uznałem za zgode na kontynuowanie. Tak też zrobiłem. Wpiłem się w jej usta mocniej, co dziewczyna odwzajemniła. Przejechałem językiem po jej dolnej wardze prosząc o pozwolenie. Liz uchyliła usta na co mój język zaatakował jej. Nasze języki współgrały ze sobą idealnie. Jakby były sobie pisane. Trwaliśmy tak w pocałunku, gdy nagle ktoś zapukał i wszedł nie czekając na pozwolenie. Kurwa, świetnie wyczucie czasu, brawa dla tego kogoś. Z Liz oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na Dr. Romers, która stała w drzwiach z uśmiechem na twarzy.
-Przepraszam was dzieci, nie chciałam wam przeszkadzać - powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha, na co ja się zaśmiałem, zarabiając tym wbity łokieć Liz w żebra. - Justin, byłam u Ciebie w pokoju jednak cię nie zastałam i pomyślałam, że tu będziesz. I jak widać się nie pomyliłam.- ciągnęła kobieta. - Przyjdź proszę za chwilę do mojego gabinetu, musimy porozmawiać.- Nie czekając na odpowiedź wyszła. Jęknąłem.
-Ałć, za co to było? - masowałem swoje żebra udając, że czuje tam ból.
-Za głupotę- Liz się wyszczerzyła.
-Ahh taaak? Czyli jestem głupi ? -zapytałem z cwaniackim uśmiechem.
-Tak, Justin jesteś i to nie wiesz jak bardzo.
-Lepiej to odwołaj, shawty- ostrzegłem.
-Bo co ? Zrobisz mi coś ? - prychnęła. Tego było za wiele. Rzuciłem się na Liz, łaskocząc ją po całym ciele, na co dziewczyna wybuchnęła śmiechem i zaczęła sie rzucać.
-Odwołaj to!- powiedziałem, nie przestając jej łaskotać.
-Zapomnij!- wysapała, dalej się śmiejąc.
-Dobrze ci radzę, Elizabeth!- zacząłem wbijać jej palce między żebra, śmiejąc się.
-Dobrze już dobrze, odwołuję to, przepraszam.- zaczęła krzyczeć przez śmiech. Przestałem ją łaskotać, lecz dalej siedziałem na niej okrakiem.
-Justin, złaź ze mnie, to raz, a dwa nigdy więcej nie mów do mnie Elizabeth, bo tego nienawidzę- powiedziała stanowczo.
-Dobrze -podniosłem się, jednak po chwili oparłem się rękami po obu stronach jej głowy i teraz moja głowa wisiała kilka milimetrów nad jej.- Jednak jeszcze dwie sprawy, shawty. Po pierwsze świetnie całujesz, a po drugie seksownie wyglądasz w mojej bluzie.- szepnąłem jej do ucha po czym musnąłem jej szyję, na co ona jęknęła. Zaśmiałem się i zszedłem z dziewczyny, kierując się w stronę drzwi. Otworzyłem je. Stojąc w progu, odwróciłem się i zobaczyłem jak dziewczyna się rumieni. - Idę do Romers, jeszcze tu wrócę, skarbie. Zamknąłem drzwi i kierowałem się w stronę gabinetu lekarki.






Od autorki: Mało komentarzy, malutko. Nie powinniście dostać rozdziału za karę.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 6

Budząc się rano poczułam czyjeś silne ramiona owinięte wokół mojej talii.
W momencie, w którym miałam zacząć krzyczeć przypomniałam sobie o wydarzeniach zeszłego wieczora. Obróciłam się twarzą do śpiącego w najlepsze obok mnie Justina.
W śnie był taki słodki i bezbronny. Postanowiłam go nie budzić i zostać w łóżku dopóki  się nie obudzi. Jednak po kilku sekundach beztroskiej ciszy drzwi do mojego pokoju otwarły się z impetem i do pokoju wpadła Cassie.
-Liz, kurwa nie uwie...- urwała patrząc na mnie i Justina, który pod wpływem jej krzyku obudził się.
-Ummm...eee... Hey Cassie- odparłam zakłopotana drapiąc się w tył głowy.
-Widzę, że przyszłam w nie odpowiednim momencie- odpowiedziała Cass. - To może
 ja przyjdę później.-nie czekając na odpowiedz, wyszła.
Obróciłam się w stronę Justina, który najwidoczniej nie bardzo wiedział o co chodzi.
-Hey, Liz- mruknął zaspany chłopak.- Co to było to przed chwilą ?- zapytał.
-Hey, Justin- odpowiedziałam.- Umm... to była Cass, która bóg wie czego chciała,
ona tak ma.
-Ahhaaa- przeciągnął chłopak, po czym opadł z powrotem na poduszki.
-O nie, nie mój drogi -powiedziałam szturchając Justina.- Ty wstajesz i idziesz do siebie, a ja idę pod prysznic.
-No ale - Lizzzzz,Jus przeciągnął moje imię. - Jeszcze 5 minut
 -Nie, za pół godziny jest śniadanie, a ja wyglądam jak siedem nieszczęść- stwierdziłam stanowczo.
-No, dobra.- Justin wstał i skierował się w stronę drzwi.- A i Liz..?
-Taak ?
-Wcale nie wyglądasz jak siedem nieszczęść, wyglądasz słodko.- Po tych słowach uśmiechnął się i wyszedł.
Zaraz po wyjściu Justina skierowałam się w stronę łazienki. Zamknęłam drzwi, rozebrałam dres i spojrzałam w lustro. Moje włosy były całe potargane, a oczy opuchnięte od płaczu, krótko mówiąc wyglądałam strasznie. Po chwili stałam pod strumieniem ciepłej wody
i wcierałam w ciało mój ulubiony kokosowy żel pod prysznic. Po ok. 10 minutach wyszłam z pod prysznica wytarłam się puchowym białym ręcznikiem i zaczęłam suszyć moje długie włosy. Po wysuszeniu włosów nałożyłam lekki makijaż i ubrałam zwykłe jeansowe rurki, białą bokserkę i kamizelkę z jeansu. Gotowa wyszłam z łazienki.
Na zegarku była 7:54, czyli mam 6 minut do śniadania, idealnie.
Weszłam na stołówkę i rozejrzałam się w poszukiwaniu Cass. Po chwili ją znalazłam
i udałam się w stronę przyjaciółki
-Heeej - przywitałam się z uśmiechem na twarzy.
-Hej, skarbie- odpowiedziała z takim samym uśmiechem.- Gdzie Justin ?
-Co?? Ummm.... Ja nie wiem - rozejrzałam się po sali jednak nigdzie go nie było.
-Aha, no bo wiesz po tym co dzisiaj rano zobaczyłam to myślałam, że będziecie tutaj razem.- odpowiedziała z jeszcze większym uśmiechem.
-Co ? Czemu ? - zapytałam rozkojarzona, ponieważ nigdzie nie widziałam chłopaka.-Niee, Cass to nie tak.
-Taaaak?- dziewczyna przeciągnęła a. -A jak ?
-No wczoraj wieczorem po balu Justin odprowadził mnie do pokoju i zaproponowałam mu żeby wszedł to pogadamy. Zasiedzieliśmy się, a potem oboje usnęliśmy.-Opowiedziałam jej. Nie powiem jej jak było naprawdę, nie chcę żeby ktokolwiek oprócz mnie, Justina i Dannego wiedział co wczoraj miało miejsce. Źle się z tym czuję bo znowu  okłamuję Cassie ale myślę, że tak będzie lepiej.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie czyjś krzyk. -Pomocy, tam ktoś leży cały we krwi!!
O mój boże ? co ? W tym momencie przypomniało mi się, że Justina nie ma na sali.

JustinPOV:

Po tym jak opuściłem pokój Liz, poszedłem do siebie. Odświeżyłem się, przebrałem
i poszedłem na śniadanie. Po drodze niestety czekała na mnie niezbyt miła niespodzianka.
A mianowicie, Danny. Stał w korytarzu z tym swoim ironicznym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
-Proszę, proszę nasz obrońca małych dziwek, pan Bieber idzie.- powiedział śmiejąc się.
-Spierdalaj, Danny i jej tak kurwa nie nazywaj!- warknąłem przez zaciśnięte zęby.
-Bo co, Bieber?- Zrobisz mi coś ? -Kpił ze mnie.
-Nie chcesz kurwa wiedzieć, a teraz spierdalaj mi z oczu kutasie.- wysyczałem, w tym momencie Danny podszedł do mnie, złapał za koszulkę i przyparł do ściany.
-Posłuchaj mnie mały skurwielu- wysyczał.- Już ci ostatnio kurwa mówiłem, że masz
się do mnie tak nie odzywać bo to się dla Ciebie źle skończy.
-Jesteś kurwa śmieszny- splunąłem. I w tym momencie poczułem jak jego ręka ląduje
na mojej szczęce. - Teraz kurwa przegiąłeś.- warknąłem i z całej siły uderzyłem
go w twarz.
Chłopak lekko się zachwiał i mnie puścił. Ja w tym czasie wpadłem w istną furię
i rzuciłem się na niego, przyparłem do ściany i z całej siły kopnąłem go z kolana
w brzuch. Ten się zgiął i upadł na ziemie. Zacząłem go kopać, wykrzykując- To za nazwanie Liz dziwką, to za bycie nie miłym w stosunku do mnie, ten za położenie łap
na Liz, a ten za bycie chujem. Po tym ostatnim zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Leżał przede mną cały we krwi i  nieprzytomny na podłodze. Zostawiłem go tak leżącego
i poszedłem do swojego pokoju przebrać buty bo niestety dzisiaj wybrałem swoje ulubione białe Supry, które teraz były całe we krwi. Mam nadzieję, że to go czegoś nauczy i nie dotknie Liz, ani się do mnie nie odezwie. Wróciłem do swojego pokoju
i na zegarku była 8:28 czyli śniadanie się zaraz kończy i nie opłaca mi się tam iść. Wkurwiony jeszcze bardziej, że przez niego mogłem zniszczyć moje ulubione buty poszedłem je umyć do łazienki.

LizPOV:

Ludzie na stołówce wpadli w panikę i zaczęli wybiegać z sali żeby zobaczyć co się stało. Ja z Cass również poderwałyśmy się ze swoich miejsc i jako jedne z pierwszych wybiegłyśmy z sali. Zaraz za zakrętem zauważyliśmy kilku lekarzy pochylających się nad czyimś ciałem. W chwili, w której lekarze podnieśli osobę na noszach zauważyłam kim był. - Danny- szepnęłam. Jakaś dziewczyna pobiegła w stronę lekarzy z krzykiem
i płaczem. Ci ją jednak przytrzymali i odciągnęli od Dannego. Wtedy usłyszałam
jak lekarz mówi do niej : Przykro mi Mandy, on nie żyje. Dziewczyna wpadła w szał zaczęła krzyczeć, płakać, wyrywać się lekarzom. Nagle poczułam się jak by coś we mnie uderzyło, a po głowie chodziły mi słowa lekarza "on nie żyje."W tej chwili przypomniałam sobie o czymś, a raczej o kimś. JUSTIN. Natychmiast się zerwałam
i pobiegłam w stronę jego pokoju, nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać.
Nie były to łzy smutku z powodu śmierci Dannego tylko z obawy kto mu to zrobił.
Po chwili byłam już pod drzwiami chłopaka. Zapukałam i po chwili usłyszałam pozwolenie na wejście. Weszłam do środka i zauważyłam Justina wychodzącego
z łazienki.
-Co jest ?- powiedział chłopak i spojrzał na mnie. - Liz, dlaczego płaczesz- zapytał dziwnym głosem, po czy podszedł do mnie.
-J-justin, czy ty po tym jak wyszedłeś ode mnie byłeś cały czas tutaj ?- zapytałam pociągając nosem.
-Nie.- odpowiedział nie wiedząc o co chodzi.- Dlaczego płaczesz Liz?
Ponownie zignorowałam jego pytanie i zadałam następne.- A czy jak nie było cię
w pokoju widziałeś się z Dannym?
- Tak, widziałem.-odpowiedział nieco wkurzony.-  Ale słuchaj Liz, jeżeli on ci coś powiedział, bądź ci groził to nie martw się on ci nic nie zrobi.
-Justin, on mi nic nie powiedział. On nie żyje. - wyszeptałam i spojrzałam na niego.
Jego oczy pociemniały i wszystkie mięśnie napięły był zły i to bardzo. -Justin dlaczego? Dlaczego go zabiłeś ?- zapytałam już normalnym tonem.
-Jak to  go kurwa  zabiłem?- krzyknął.- Szedłem korytarzem i on się do mnie przyjebał, zaczął cię obrażać i wyśmiewać się ze mnie, po czym mnie uderzył. Ja wtedy wpadłem
w furię, powaliłem go na ziemie i zacząłem kopać. Ale go kurwa nie chciałem zabić- dalej wrzeszczał.
-Justin, uspokój się- podniosłam głos.
-Jak ja się mam do kurwy uspokoić? - wrzasnął, że aż podskoczyłam.
-JUSTIN DO CHOLERY, USPOKÓJ SIĘ I USIĄDŹ!- wydarłam się na chłopaka.
Co było błędem, Justin był wściekły. Z jego oczu ciskały pioruny. Podszedł do mnie szybkim krokiem i przyparł do ściany, przycisnął swoje ciało do mojego. Wystraszyłam się, a w oczach stanęły mi łzy. Był naprawdę wściekły, a ja go wkurzyłam jeszcze bardziej.
-Nie mów mi kurwa co mam robić, suko.- wysyczał mi w twarz.
-Justin ja...- próbowałam coś powiedzieć jednak on mi przerwał.
-ZAMKNIJ SIĘ, KURWA. NIE POZWOLIŁEM CI ZABRAĆ GŁOSU- wrzasnął
na mnie i przycisnął mocniej do ściany. Pisnęłam bo brakowało mi powietrza.
-Jus-stin, proszę, nie-nie mogę oddychać- ledwo wyszeptałam.
-POWIEDZIAŁEM CI SUKO, ŻE MASZ SIĘ NIEPROSZONA NIE ODZYWAĆ- wrzasnął ponownie.Oderwał nasze ciała od ściany i cisnął mną na drugi koniec pokoju. Gdzie odbiłam się od ściany i upadłam na podłogę. Jeżeli wtedy się bałam to teraz byłam przerażona. Jeszcze nigdy nie widziałam Justina w takim stanie. Skuliłam się w kącie pokoju schowałam głowę między kolanami i zaczęłam szlochać. Po chwili poczułam jak moje ciało się podnosi i napotykam wściekły wzrok Justina.
-I NA CHUJ PŁACZESZ, SZMATO ? CO BRAKUJE CI TEGO FRAJERA? A MOŻE CI SIĘ KURWA WCZORAJ PODOBAŁO, HUH?! - Dalej wściekły chłopak wykrzyczał mi w twarz. Jego słowa zabolały jak jasna cholera. Jednak musiałam być wyrozumiała.
W końcu to psychiatryk i Justin nie jest tu na wakacjach.
-ZADAŁEM CI KURWA PYTANIE, MOŻE BYŚ ODPWIEDZIAŁA,JAK PYTAM. - wrzasnął. I w tym momencie coś we mnie pękło. Tego było za wiele nagle cały strach odszedł a ja poczułam zastrzyk pewności siebie.
-NIE KURWA NIE PŁACZE BO ŻAŁUJE DANNEGO TYLKO DLATEGO, ŻE SIĘ KURWA MARTWIĘ CO MOŻE CI ZA TO GROZIĆ, POJEBIE.- wydarłam się na całe gardło. Wtedy poczułam straszne pieczenie policzka. Justin mnie uderzył.
-Mówiłem ci, że masz się do mnie zwracać z szacunkiem i nie podnosić na mnie kurwa głosu.- wysyczał.- Jestem Justin Drew Bieber i takie małe suki jak ty. Nie mają jebanego prawa tak się do mnie zwracać bo czeka je kara. Ty dostałaś na razie tylko upomnienie
i sobie je kurwa weź do serca.
Po tych słowach odepchnął mnie od siebie, że upadłam na podłogę i wyszedł z pokoju trzaskając z całej siły drzwiami. Moja cała pewność siebie odeszła tak szybko jak się pojawiła. Justin poszedł bóg wie gdzie i bóg wie co teraz zrobi kiedy jest w takim stanie.
Możecie powiedzieć, że jest ze mną coś nie tak, no w sumie to jest bo nie bez powodu jestem tu gdzie jestem. Ale postanowiłam poczekać na niego tutaj. Wiedziałam,
że nie był sobą, że był w amoku i nie wiedział co robi i co mówi. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie ale ciekawi mnie to dlaczego jest taki bipolarny. No bo wczoraj pocieszał mnie, przytulał i w ogóle. A dzisiaj nawrzeszczał na mnie, wyzwał i uderzył.
I ja Elizabeth Hope Greenwood muszę dowiedzieć się jak najwięcej na temat przeszłości Justina Drew Bieber'a.

JustinPOV:
Trzasnąłem drzwiami i szedłem korytarzem, kipiałem ze złości. Nie obchodziło mnie teraz nic. Nie wiem gdzie szedłem i po co. Po prostu musiałem wyjść. Nagle minąłem dwóch ochroniarzy, którzy zjechali mnie wzrokiem i zatrzymali się na moich butach.
Mój wzrok powędrował w dół i przeklnąłem się w duchu. Przez Liz nie zdążyłem umyć butów, na których były ślady krwi tego debila. Jednak ruszyłem dalej.
-Chwileczkę - powiedział jeden z nich.- Nazwisko.
-Bieber.- warknąłem.
-Co tu robisz i dlaczego masz krew na butach ? - zapytał drugi.
-Idę sobie kurwa, nie można? I chuj cię to obchodzi, może okresu dostałem.- warknąłem ironicznie. Chwilę później obydwaj złapali mnie i ręce z tyłu spieli kajdankami.
-Po pierwsze kolego, ktoś na oddziale zginął, a ty masz krew na butach więc pójdziesz
z nami. A po drugie to nie bądź taki dowcipny.- powiedział sucho jeden z nich.
-Cokolwiek.- odpowiedziałem tylko i poszedłem prowadzony przez nich bóg wie gdzie.

Od autorki : Hej, przepraszam, że tak późno. Następny postaram się dodać szybciej.
I mam jedną małą prośbę, a mianowicie osoby, które to czytają niech zostawią komentarz. Z góry Dziękuję.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział 5

Liz's POV
Po tym, jak spotkałam Justina na korytarzu, wracając z Dr. Romers z izolatki, nie potrafiłam zebrać myśli. Leżałam na łóżku już moim pokoju, patrzyłam w sufit i zastanawiałam się nad tym, dlaczego tak zareagował na mój widok. Przecież nic wielkiego w tym, że się pocięłam, że płakałam. W końcu jestem w psychiatryku, to normalne tutaj. Niestety nie dana mi była samotność, bo zaledwie kilka minut po obiedzie (na który oczywiście nie poszłam) do mojego pokoju wleciała, jak burza Cassie.
-Liiiiiiz! Nie uwierzysz!- wykrzyczała uradowana.
-Dzisiaj mnie już raczej nic nie zdziwi, ale dajesz-odpowiedziałam.
-Dzisiaj o 19 zamiast kolacji odbędzie się mini bal w świetlicy i wszyscy muszą się zjawić bez wyjątku- powiedziała Cass, skacząc jak małe dziecko.
Z niedowierzaniem popatrzyłam na moją przyjaciółkę- C-co? Jaki bal? Nie mam ochoty na żadną zabawę- burknęłam pod nosem.
Cass odwróciła się do mnie twarzą i spojrzała mi w oczy- Liz, czy coś się stało, kochanie?- powiedziała przejęta.
-N-nie Cass, wszystko jest OK, po prostu się nie wyspałam dzisiaj i jestem troszkę zmęczona, ale skoro trzeba tam być, to idziemy.- odpowiedziałam dziewczynie bez entuzjazmu. Oczywiście nie powiedziałam jej tego, co zaszło między mną a Justinem. Im mniej osób wie, tym lepiej.
-To świetnie- Cass podskoczyła i klasnęła w dłonie- to ty idź pod prysznic, a ja pójdę po kosmetyki i inne duperele, będę tu za 15 min.
-OK- powiedziałam tylko i skierowałam się w stronę łazienki.
Gdy spojrzałam w lustro, miałam ochotę krzyczeć. Podkrążone oczy, potargane włosy, blada skóra i napuchnięte wargi od przygryzania ich ze zdenerwowania. Weszłam pod prysznic i puściłam strumień gorącej wody, który przyniósł mi ogromną ulgę. Umyłam dokładnie swoje ciało i włosy, osuszyłam swoje ciało ręcznikiem i ubrana w cienki szlafroczek weszłam do pokoju, gdzie na łóżku czekała już na mnie Cassie.
-Wreszcie dziewczyno, ile można na Ciebie czekać? - powiedziała Cass, wyrzucając ręce w powietrze.
-Przepraszam, zasiedziałam się pod prysznicem.- odpowiedziałam spokojnie.
-Nieważne, siadaj. Strój już ci wybrałam, teraz tylko fryzura i makijaż.-powiedziała rozentuzjazmowana dziewczyna.
-OK. - powiedziałam tylko i usiadłam naprzeciwko niej na łóżku.
Po około godzinie nakładania na moją twarz pudru, cieni, tuszy, szminek i innych kosmetyków, oraz suszenia, prostowania i robienia bóg wie czego z moimi włosami Cass stwierdziła, że jestem gotowa. Przebrałam się w strój, który dziewczyna mi przygotowała, po tym podeszłam do lustra w rogu pokoju, aby zobaczyć całkowity efekt pracy, mojej kochanej przyjaciółki. Muszę przyznać, że efekt był zadziwiający. Moje włosy proste, jak struny opadały na moje ramiona, makijaż był dosyć mocny, ale nie wyzywający. Czarne kreski eyelinerem, lekko różowe policzki i czerwone usta. Ubrana byłam w szarą, zwykłą koszulkę z rękawami 3/4, czerwona rozkloszowana spódniczka przed kolano i czarne buty na obcasie. Postanowiłam do tego dodać srebrne bransoletki, które zakryły moją nową ranę. Teraz jestem w 100% gotowa. Spojrzałam na zegarek, była 18:35 co oznacza, że mam jeszcze 25 minut. Cass, wyszła po tym jak mnie wyszykowała, mówiąc, że sama musi się ogarnąć. Postanowiłam, że pooglądam sobie TV, więc wzięłam do ręki pilot i usiadłam na łóżku włączając telewizor. Nie minęło 5 min, g usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Powiedziałam ledwo słyszalnie proszę i wstałam z łóżka.

Justin's POV

Wszedłem do jej pokoju i to co zobaczyłem było nie do opisania. Liz stała przede mną ubrana w czerwoną spódniczkę, szarą bluzkę i szpilki. Zabrakło mi języka, była piękna. Nie mogłem nic z siebie wydusić. Po prostu tam stałem i patrzyłem na nią jak kretyn.
-J-justin ? -wyjąkała. -Co ty tutaj robisz?
-J-jaa, przyszedłem porozmawiać- odpowiedziałem łamiącym się głosem.
-My chyba nie mamy o czym ze sobą rozmawiać- odparła Liz nieco pewniejszym tonem głosu.
-Liz ja....- próbowałem coś powiedzieć, lecz nie dała mi dokończyć.
-Nie, Justin, pokazałeś co chciałeś, teraz daj mi święty spokój.-powiedziała dosadnie Liz.
-Liz zrozum, ja nie chciałem, nie chciałem doprowadzić cię do takiego stanu.- powiedziałem.
-Jakiego kurwa stanu?- Liz podniosła głos.- Człowieku, siedzę tu od 1.5 roku i robię to na porządku dziennym.-wykrzyczała.
-Ale wiem, że do izolatki nie trafiałaś na porządku dziennym. Kurwa Liz, przepraszam, OKEJ? Przepraszam kurwa.- również podniosłem głos.
-Na nic mi tu twoje jebane przeprosiny, spierdalaj mi z oczu.- krzyknęła,wskazując palcem na drzwi. Nie chcąc jej denerwować zrobiłem to, o co mnie prosiła.
Idąc korytarzem spojrzałem na zegarek, była 18:58, za dwie minuty zaczyna się kinder bal. Skierowałem się więc w stronę świetlicy. Po około minucie byłem na miejscu. Otworzyłem drzwi świetlicy i to, co zobaczyłem po drugiej stronie nieco mnie zszokowało. Wokół sali rozstawione były stoliki, na wprost od wejścia zrobili prowizoryczny bar, a pośrodku świetlicy parkiet do tańca.
Przypominało to bardziej jakiś club niż bal ale cóż.
Usiadłem przy jednym ze stolików i poprosiłem o drinka, bezalkoholowego oczywiście, w końcu to dalej jest psychiatryk. Chwilę później na sali pojawiła się Liz i Cassie. Liz spojrzała w moją stronę lecz gdy zauważyła, że na nią patrze, jak najszybciej odwróciła wzrok. Westchnąłem i wróciłem do picia „drinka”.
Siedziałem tak już chyba z dwie godziny i obserwowałem Liz. Dziewczyna teraz siedziała przy stoliku z tym kolesiem, na którego wpadłem zeszłego wieczoru. Spoglądając na nich zrobiło mi się dziwnie. Siedzieli tam razem, śmiali się, pili drinki. W pewnym momencie koleś wyciągnął coś z kieszeni bluzy i wlał sobie i Liz do kieliszka, po czym szepnął jej coś na ucho. Wtedy zauważyłem, że jest to mała butelka wódki. Z mojego dotychczasowego zajęcia wyrwał mnie czyiś głos.
-Justin, Hey- powiedział ktoś.
Odwróciłem się w stronę tej osoby- O Hey Cassie, co słychać? – zapytałem.
-A w porządku, szukam tak jakby towarzystwa, bo Liz jest jak widać trochę zajęta Dannym.
-Zauważyłem- mruknąłem pod nosem.- Więc siadaj, jak widzisz nie dobijają się do mnie tłumy- uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny.
-Ummm... Dzięki- powiedziała Cassie, oddając uśmiech.
Rozmawiałem tak z Cassie już dłuższą chwilę, gdy nagle zauważyłem, że ten mięśniak łapie Liz za rękę i wyprowadza ze świetlicy. Zaniepokoiło mnie to trochę, więc przeprosiłem na chwilę Cassie i postanowiłem iść za nimi. Gdy przecisnąłem się przez ludzi i wyszedłem z pomieszczenia ich już nie było. Stałem tak sam w pustym i cichym korytarzu nie wiedząc co mam robić , gdy nagle usłyszałem cichy krzyk i płacz. Mając złe przeczucia, natychmiast puściłem się biegiem w stronę, z której dochodziły odgłosy. Po chwili doszedłem do drzwi jakiegoś pokoju. Zza drzwi dochodził szloch, który na 100% należał do Liz. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej z impetem wszedłem do pokoju.
-Co tu się kurwa dzieje?!- krzyknąłem i wtedy zobaczyłem Liz skuloną na łóżku w samej bieliźnie z siniakiem na policzku i Dannego, który stał w samych bokserkach koło łóżka.
-Spierdalaj, dzieciaku- warknął Danny- Nie widzisz, kurwa? Jestem zajęty.
-Odsuń się, kurwa od niej kutasie, bo cię zabije- wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
W tym momencie poczułem uderzenie i smak krwi na wargach.
Liz's POV

Leżałam tak na łóżku, nie mogąc nic zrobić, bo moje poprzednie próby ucieczki skończyły się na tym, że dostałam z pięści w twarz. Leżałam tak bezczynnie, płakałam i pozwalałam mu ściągać z siebie kolejne części garderoby. Nagle usłyszałam huk, a do pokoju w targnął Justin, Danny automatycznie odskoczył ode mnie.
-Co tu się kurwa dzieje?!- krzyknął Justin.
-Spierdalaj, dzieciaku- warknął Danny- Nie widzisz, kurwa? Jestem zajęty.
-Odsuń się, kurwa od niej kutasie, bo cię zabije- wysyczał Justin przez zaciśnięte zęby.
Następne co zobaczyłam to pięść Dannego, zderzająca się z twarzą Justina. Jednak ten nie był mu dłużny. Po chwili obaj chłopcy toczyli zawziętą walkę. Justin wygrywał pomimo tego, że był dużo niższy i mniej zbudowany niż Danny. Widać było, że zna się na rzeczy. W pewnym momencie Justin rzucił Dannym o ścianę, ten zderzył się z nią i osunął po niej nieprzytomny.
W tej chwili podbiegł do mnie Justin.
-Liz, wszystko w porządku? - wysapał chłopak
-T-tak, jest okej, dziękuję- wychrypiałam. Nawet nie zauważyłam, że dalej płaczę.
-Liz proszę nie płacz, ten palant cię już nie dotknie. Obiecuję.- zapewnił Justin.
-D-dobrze – powiedziałam łamiącym się głosem i po chwili wybuchłam płaczem.
Nagle poczułam, jak wokół moich ramion obwijają się ręce chłopaka. Justin przyciągnął mnie do swojego torsu, ja zaś wtuliłam głowę w jego obojczyk i pozwoliłam lecieć łzom.
-Proszę, nie płacz Shawty- szepnął mi Jus do ucha, mimowolnie uśmiechnęłam się przez łzy, bo nikt nigdy do mnie tak nie mówi. Tylko on.- Chodź, zabiorę cię do twojego pokoju. Po tych słowach odsunął mnie od siebie, po czym owinął mnie kocem i zaprowadził do wyjścia. Szliśmy tak w milczeniu przez puste korytarze szpitala, gdyż wszyscy w dalszym ciągu byli na balu. Po kilku chwilach doszliśmy do mojego pokoju. Justin przepuścił mnie w drzwiach, po czym wszedł za mną i zamknął drzwi.
-Ja pójdę się umyć- powiedziałam cicho.
-Dobrze- pokiwał głową.
W łazience spojrzałam w lustro, mój makijaż był kompletnie rozmazany od łez, moje włosy były poplątane, a moje ubrania? One zostały w pokoju Dannego- miałam na sobie koc i bieliznę. Postanowiłam wziąć prysznic, ponieważ czułam się brudna.
Po około 30 minutach bez makijażu, ubrana w szare dresy i T-shirt, z włosami związanymi w luźnego koka wyszłam z łazienki. Ku mojemu zdziwieniu Justin nadal siedział na moim łóżku w koszuli poplamionej krwią i kilkoma siniakami na twarzy. Poza tym nic mu nie było.
-Justin, ja.. -zaczęłam, lecz chłopak mi przerwał.
-Nie, Liz, posłuchaj mnie, wcześniej nie dałaś mi szansy nic powiedzieć, to teraz proszę cię byś mi ją dała. -powiedział chłopak. Na co ja tylko kiwnęłam głową.- Więc, przepraszam, nie wiem za bardzo jak to powiedzieć, bo nigdy nikogo nie przepraszałem, ale strasznie mi przykro z powodu tego co się stało i nie mówię tu tylko o dzisiejszym wieczorze, mówię też o wczorajszym. Jest mi naprawdę przykro z powodu tego wszystkiego. I przepraszam, że cię zraniłem, nie chciałem tego, a dzisiejsza sytuacja to wszystko potwierdziła.-kończąc to zdanie chłopak spojrzał mi w oczy.
Ja nic nie mówiąc podeszłam do niego i najzwyczajniej w świecie przytuliłam się do niego z całych sił. Nie pytajcie mnie, dlaczego tak postąpiłam, bo nie wiem. Po prostu czułam, że muszę to zrobić.
Lekko zaskoczony tym ruchem Justin objął mnie ramieniem i przytulił do siebie jeszcze mocniej.
-Wiem i ja też przepraszam, nie powinnam była na Ciebie tak najeżdżać – powiedziałam łamiącym się głosem. Poczułam, jak słona substancja napływa mi do oczu.
-Shhh, Liz już w porządku , będzie dobrze. - pocieszał mnie Justin.
Ja nic już nie mówiąc zamknęłam oczy i pozwoliłam łzom dalej lecieć. Tak wtulona w Justina, nawet nie wiem kiedy, zasnęłam.


Od autorki: Przepraszam, jestem leniwym człowieczkiem.